A polityka wewnętrzna? Mój Boże, tu już naprawdę mogą władzy uderzyć do głowy bąbelki. Pokładanie się Rejtanem "totalnej opozycji" i ogłaszanie przez nią po raz pięćset któryś końca demokracji obchodzą może jeszcze przysłowiowego psa z kulawą nogą, ale wyborców na pewno nie. Dzisiaj szczytem jej marzeń i możliwości jest napluć Kaczyńskiemu na buty, gdy będzie szedł na grób brata. Jednym z wielu dowodów, jak miażdżące zwycięstwo odniósł PiS, jest ustawa o KRS i Sądzie Najwyższym. Zła, ale z góry wiadomo, że Polaków nie oburzy. Choć niczego nie reformuje, oznacza tylko przejęcie kontroli nad prawniczymi sitwami i objęcie nad dotychczasowymi patologiami swojego "ojcostwa chrzestnego" - skoro alternatywą jest "żeby znowu było tak jak było", wzięcie sądów na ręczne sterowanie jest zmianą na lepsze. Jeśli ludzie dowiadują się nieustannie o skandalach z udziałem sędziów, o nie dających się w żaden sposób wyjaśnić legalnymi dochodami majątkach, i nic, słowa krytyki, cienia zażenowania, wszyscy "murem za Hanką", zblatowani, idący bezczelnie w zaparte, do samego końca butni - to nie bądźmy naiwni, społeczeństwo nie ujmie się za "nadzwyczajną kastą" nawet gdyby PiS sędziów publicznie wieszał, a co dopiero gdy ich zaledwie odcina od stołków, do których poprzyrastali jeszcze za czasów komuny. Zostawmy na boku przyczyny tego stanu rzeczy, pytania, czy mogło i czy powinno być inaczej, pogardę dla wysadzonych z siodła elit, które okazały się tak zdegenerowane i nieskuteczne. Po bez mała dwóch latach pisowska rewolucja wydaje się być w apogeum, zwycięża na wszystkich frontach. Prawda? No to dlaczego nawet we własnym klubie parlamentarnym, gdzie posłał najpewniejsze kadry, musi Komendant (wygłosił to jeden z jego wiernych Sławojów, ale przecież wiemy, w czyim imieniu) straszyć: albo przegłosujecie jeszcze przed wakacjami trzy wskazane ustawy, albo nowe wybory? Nowe wybory? Nowe wybory byłyby dla PiS - i dla Polski - śmiertelnym ryzykiem. Nigdy nie dość przypominania: fakt, że mamy obecnie dobrą czy złą, ale stabilną władzę, a nie totalny polityczny bardak, zawdzięcza PiS niewiarygodnemu zbiegowi okoliczności: <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sojusz-lewicy-demokratycznej-sld,gsbi,1490" title="SLD" target="_blank">SLD</a> zakuglowało się z Palikotem, lewica postczegewarystowska urwała postjaruzelskiej decydujące o wejściu do Sejmu pół procenta a Korwinowi do tego samego zabrakło nieco ponad dwudziestu tysięcy głosów, tyle co nic. Tylko dzięki tym trzem fuksom niecałe 38 proc. PiS przełożyło się na bezwzględną większość. Wcześniej zwycięzcy wyborów miewali i po 43 proc., a i tak musieli szukać koalicjanta. Naprawdę, jest mało prawdopodobne, żeby taki fart się powtórzył. W hipotetycznych wyborach na jesieni do Sejmu weszłyby pewnie trzy partie - PiS, PO z przydatkami i Kukiz - a to oznacza, że nawet wynik znacząco wyższy od tego z ostatnich wyborów do rządzenia by nie wystarczył. I prezes PiS o tym przecież wie. I pamięta, jak sądzę, że w 2007 na decyzji o przyśpieszeniu wyborów nielicho się przejechał: jeszcze kilka tygodni przed głosowaniem sondaże dawały pewność zwycięstwa, salony już mdlały i szalały, a potem nagle wszystko się odwinęło i przyszło osiem chudych, tuskowych lat. Jeśli mimo to sięga Komendant po taki straszak - nie przegłosujecie, nie umieszczę was po raz drugi na "biorących" miejscach, przesłanie jasne - to sytuacja jest poważna. I faktycznie, pomimo tej groźby w arcyważnym dla PiS głosowaniu nad zmianami w Krajowej Radzie Sądownictwa nie wzięło udziału aż dziesięciu posłów klubu "Zjednoczonej Prawicy". Niewiele brakowało, a opozycji, na tę okoliczność i tej walniętej, i tej od Kukiza, występującej wspólnie, udałoby się zerwać quorum i tym sposobem ustawę zablokować. Gdybyż pogróżka ta dotyczyła tylko zmian w KRS-ie! Ale na liście ustaw, które posłowie mają "przeprocedować" jeśli nie chcą na jesieni przyśpieszonych wyborów znalazła się też opłata paliwowa. I o ile porachunki z "nadzwyczajną kastą ludzi" nie zaskakują i nadanie im szczególnego priorytetu można zrozumieć, to tutaj już naprawdę trudno nie zauważyć, że w narracji władzy coś się sypie. Merytorycznie - sprawy się obronić nie da. Każdy podatek celowy to zło. Jeśli na poważnie chce PiS powalczyć o lepszy stan dróg, należy znaleźć na to pieniądze w budżecie. Można nawet, jeśli to konieczne, zwiększyć dochody budżetu jako takiego z myślą o dodatkowych zadaniach. Ale tworzenie osobnego funduszu, odpisu, wymagającego odrębnej obsługi - nie znam ekonomisty, który by to uznał za mądre. A już podatek celowy nałożony na paliwa to zło podwójne - cena paliw wpływa na wszystkie inne ceny, bo prawie każdy towar wymaga transportu, podatek rozkłada się na wszystkich konsumentów i ostatecznie uderza głównie w najsłabszych. Mówiąc nawiasem - rok temu Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego przedstawiło analizę "odkorkować Polskę", z której wynika, że dokładnie tyle, ile sobie dziś władza obiecuje po "benzynie plus" - 4 miliardy peelenów - dałoby jej uszczelnienie poboru na wszystkich drogach krajowych. Co byłoby nader potrzebne, bo, jak wie każdy, kto się sprawą zajmuje, fragmentaryczność systemu e-myta na polskich drogach jest podstawą dobrobytu przemytniczych mafii, które mają otwarte przez nasz kraj korytarze, którymi TIR z dowolnym ładunkiem przejechać może niezauważony i nieodnotowany, rzecz na Zachodzie już nie do pomyślenia. O ten dobrobyt mafii pilnie dbała władza poprzednia, pilnując, by bramek elektronicznych nie postawiono gdzie nie nada, i równie pilnie dba także rząd PiS, do tego stopnia, że zamiast dokończyć budowę systemu, woli się pchać w podatek paliwowy. Czy z wyjaśnieniem dlaczego trzeba będzie czekać na kolejną kadencję Sejmu i kolejną komisję? Argumenty użyte w debacie przez posłów, którzy wzięli na siebie firmowanie złego projektu - że ceny nie wzrosną, że kto przeciwko, chce by Polacy ginęli wskutek złego stanu dróg, że przecież podatki zapłacą producenci paliw, to, mówiąc Tuskiem juniorem, "zwykła lipa", bzdety godne wynurzeń propagandy "prylu", która tak samo zapewniała, że kolejne podwyżki cen nie dotkną robotnika, a tylko spekulantów. A niektóre - zapowiedź, że spółki skarbu państwa podatek zapłacą z uszczuplenia zysków, a cen nie podniosą, są wręcz horrendalne. Ale najważniejsze są dwie rzeczy. Po pierwsze, sposób załatwienia sprawy. Zamiast przedstawić konkretny projekt, uczciwie wyjaśnić o co chodzi, potraktować wyborców poważnie, rząd przepycha nowy podatek chyłkiem, jakby w nadziei, że Polacy podwyżki nie zauważą. Przecież wszyscy dziennikarze wiedzą, że projekt "funduszu drogowego" powstał w Ministerstwie Infrastruktury ponad rok temu i został odłożony ad acta jako sprzeczny z wyborczymi obietnicami partii i zbyt kosztowny społecznie. To, co teraz PiS zrobił, udając oddolną inicjatywę "poselską", to zwykłe granie w człona. Tym bardziej bezczelne, że w projektowanej ustawie jest zapis wyraźnie mówiący, że pieniądze z funduszu drogowego mogą być przeznaczone na inne cele, jeśli tak zadecyduje minister. I po co? Tu druga sprawa: przecież dopiero co ogłaszał rząd fantastyczne wyniki budżetu. Po raz pierwszy od ćwierć wieku pojawiła się z w nim nadwyżka! Fantastycznie wzrosła ściągalność podatków! Bez żadnej reformy, po prostu "wystarczy nie kraść", a pieniądze na rozbuchany socjal będą. A kilka dni później nagle okazuje się, że jednak trzeba wprowadzać nowy podatek? I to tak trzeba, że aż konieczne stało się wesprzeć rzekomy poselski projekt szantażem - kto za nim nie zagłosuje, leci z Sejmu na bruk? Najwidoczniej w rok po przygotowaniu tego projektu okazało się, że mimo wzrostu dochodów budżetu, perspektywicznie wydatki nie stykają się przychodami. I trzeba zawczasu przygotować rezerwę na nadchodzące chude lata. Rzecz nie w tym, że coś wyraźnie idzie w tej rewolucji nie tak. Rzecz w tym, że sposoby poradzenia sobie z tym, po jakie PiS sięga, mają w sobie coś rozpaczliwego. Trudno nie odnieść wrażenia, rewolucja się pogubiła i dostaje zadyszki. Rafał Ziemkiewicz