A marzenia są proste - trzeba wyborcom pokazać, jaka ekipa stoi za Dudą, no i przypomnieć czasy, gdy ta ekipa rządziła krajem. Przypomnieć te buźki, te awantury, te oskarżenia. I to zaczyna się udawać. Platforma, gdy okazało się, że poparcie dla Komorowskiego spada, i że nie wygra on w I turze, wpadła w panikę. I jej sztabowcy zaczęli gorączkowo szukać różnych sposobów, by Dudę zatrzymać. Nagle więc pojawił się strzał z ułaskawieniami Lecha Kaczyńskiego, a Duda maczał w tym palce... I pudło. Większego szumu nie było. Było hasło in vitro - że cały PiS jest przeciwko. I też niewiele z tego dało się ugrać. Sprawy ukraińskie - podobnie. "Newsweek" z rozpaczy zlustrował Dudzie rodzinę i wywlókł, że był w Unii Wolności, a jego teść Julian Kornhauser, to z pochodzenia Żyd. No i współpracował z KOR-em. Ha! Ale haki! Tylko że dla przeciętnego inteligenta takie informacje to zaleta, a nie obciążenie, więc "Newsweek" strzelił, ale samobója. I gdy wydawało się, że Duda lada moment stanie się kandydatem teflonowym, miłym, inteligenckim, otwartym, to bach! Trafiono go SKOK-ami. A raczej trafiono PiS, ale to i tak wszystko idzie na jego konto. Nie, nie... Nie mam zamiaru rozpisywać się na temat SKOK-ów, orzekać, kto i gdzie zawinił. Te sprawy przetoczyły się przez media, każdy, kto chciał, mógł sprawę zgłębić. Ważniejsze jest coś innego - co z tego wszystkiego zarejestrował przeciętny konsument mediów? Pewnie to, że chodzi o dwie sprawy. Pierwsza to machlojki w SKOK Wołomin i wyprowadzenie stamtąd milionów złotych. Druga - to transfery z kasy SKOK-ów do spółki senatora Grzegorza Biereckiego. Tego z PiS-u. Ja wiem, że to było bardziej skomplikowane, że pieniądze z Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych, która była częścią SKOK-ów, przeszły do spółki SIN, czyli Spółdzielczego Instytutu Naukowego, ale to są sprawy drugorzędne. Tu chodzi o to, co przysłowiowy Kowalski z tego pojął. A potem - jakie wrażenie w nim zostało. A wrażenie pozostało fatalne. Miałem nieprzyjemność słuchać posła PiS Bartosza Kownackiego i Zbigniewa Ziobro, którzy bronili SKOK-ów i senatora Biereckiego, i czynili to w taki sposób, że nawet gdyby mieli rację, to i tak mało kto chciałby się z nimi zgodzić. "Pan jest bezczelny i zakłamany!" - piszczał Ziobro do swojego rozmówcy. A Bartosz Kownacki usiłował wmawiać wszystkim wokół, że SKOK Wołomin padł, bo kierowali nim ludzie związani z WSI i ochraniani przez Bronisława Komorowskiego. Obaj prezentowali to, co od PiS-u odrzuca - agresję i uparte powtarzanie różnych bzdur, niczym członkowie jakiejś sekty. PiS przesiąkł takimi mitami, oni powtarzają je co chwila - kto w nie wątpi, ten nie jest godzien być PiS-owcem. A to powoduje, że znakomita część trzeźwo myślących Polaków tę formację omija. Najważniejszym mitem tej partii jest oczywiście zamach w Smoleńsku. Oni w to wierzą, prezes tylko nie ustalił i nie ogłosił, czy w prezydenckim TU 154 wybuchła bomba podłożona w Warszawie, czy też coś innego. O, zbliża się 10 kwietnia, zaczną się obchody... Innym mitem jest wspominane przez Kownackiego WSI. PiS-owcy ciągle powtarzają, jako to zdradziecka i zbrodnicza była organizacja, choć nie mają nawet centymetra twardego faktu na potwierdzenie tej tezy. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-antoni-macierewicz,gsbi,993" title="Antoni Macierewicz" target="_blank">Antoni Macierewicz</a>, który WSI rozwiązywał, a potem w swoim nieszczęsnym raporcie próbował te służby splugawić, przegrał sądową sprawę z Markiem Dukaczewskim. Sprawy w sądach wygrywają byli oficerowie WSI, pomówieni w raporcie. Te wszystkie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które Macierewicz skierował do prokuratury w sprawie oficerów tej służby, okazały się blagą, nic z tego nie zostało. Normalny człowiek po takiej kompromitacji zaszyłby się ze wstydu w mysiej dziurze. Albo przynajmniej omijałby w dyskusji taki temat, żeby nie przypominać własnej kompromitacji. A tu nic! Dlaczego? Można odpowiedzieć, że sekta nie dyskutuje. Ale, sądzę, inny czynnik na takie zachowanie wpływa. Otóż oni wszyscy rywalizują w tym, kto bardziej podliże się prezesowi Kaczyńskiemu, bardziej odgadnie jego myśli i go zadowoli. W przypadku WSI sprawa jest prosta - gdy na początku lat 90. bracia Kaczyńscy ruszyli na wojnę z Lechem Wałęsą, służby te stanęły po stronie prezydenta RP. Mimo że Lech i Jarosław bardzo o ich poparcie zabiegali. Więc potem przyszedł czas zemsty. Tylko tyle i aż tyle. A teraz te wszystkie fobie i obsesje Jarosława, smoleński zamach, WSI, "Gazeta Wyborcza" itd., stały się PiS-owskimi wyznaniami wiary. A agresja i tzw. pójście w zaparte - sposobem na debaty w mediach. Bo taka twardość prezesowi się podoba. Choć niekoniecznie wyborcom... I teraz postawmy Andrzeja Dudę obok Kownackiego, Macierewicza, Hofmana, Ziobry... Jeden rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że on w tym gronie jest kimś z innej bajki, jest jakimś nieporozumieniem. Maskotką, wysuniętą na wabia. Duda znalazł się więc w ważnym punkcie swej kampanii. Sztab Komorowskiego kontratakuje, ogłaszając, że oto przyszedł czas podziału na Polskę racjonalną i radykalną. Czyli że po jednej stronie są ludzie mądrze kalkulujący (wiadomo, to ci od wujka Bronka), a po drugiej oszołomy (czyli prezes i jego sfora). To chwyt na tyle prosty, że łatwo go ominąć. Ale trzeba mieć w sobie trochę charakteru, wrzasnąć na prezesa, zagnać to niemądrze ujadające towarzystwo pod miotłę. Zdaje się, przychodzi na Dudę czas próby. I to takiej, której się wcześniej nie spodziewał. Robert Walenciak