Tymczasem wielkopłytowej taniochy i tandety jest w Polsce pod dostatkiem, po PRL pozostało bowiem mnóstwo blokowisk z klitkowatymi lokalami o paździerzowym wyposażeniu. Tyle że na razie są one w dużej części pozajmowane przez dotychczasowych użytkowników o różnym statusie, bo za komuny mieszkania w tych blokowiskach przydzielano zarówno menelom, robotnikom, urzędnikom, nauczycielom i innym obywatelom, pozbawionym alternatywnych możliwości zaspokojenia swoich potrzeb mieszkaniowych.Odkąd w 1989 r. takie możliwości się otworzyły i powstał komercyjny rynek mieszkaniowy, z wielkopłytowych blokowisk do nowych domów wyprowadzają się sukcesywnie co zamożniejsi lokatorzy. Jest to trend korzystny, ponieważ powstają coraz efektowniejsze i elegantsze siedziby dla bogacącej się klasy średniej, nie mówiąc o apartamentowym i rezydencjonalnym budownictwie dla klasy wyższej. Wznośmy w naszych miastach jak najwięcej budynków o jak najwyższym standardzie, a pozostałą po PRL wielkopłytową taniochę pozostawmy tym, których na więcej nie stać. Czyż to nie jest rozsądniejsze niż dodawanie kolejnych substandardowych domów do tych już istniejących w nadmiarze, a więc obniżanie przeciętnego standardu krajowych zasobów mieszkaniowych? Przydałby się przy okazji proces renowacji mieszczańskich kamienic w historycznych centrach i śródmiejskich dzielnicach, traktowanych w PRL jako rezerwuar mieszkań socjalnych, co w ciągu kilkudziesięciu lat doprowadziło całe kwartały takiej zabudowy do ruiny. Obecnie jednak próby odzyskiwania, przejmowania i opróżniania tych zapuszczonych budynków w celu ich odnowy okrzyczane są jako "dzika reprywatyzacja" i "czyszczenie kamienic" z lokatorów. Wielkopłytowe blokowiska są zaś wychwalane przez rozmaitych nostalgików za PRL i młodych neosocjalistów jako wybitne osiągnięcie urbanistyczno-architektoniczne, a towarzyszące mu pojedyncze betonowe koszmarki opiewane jako "perły modernizmu". Wielopiętrowe baraki ("późny barak" - jak mówiono za Gomułki), które w sam raz nadawałyby się na tanie mieszkania dla biedoty, są wciąż zasiedlone przez lokatorów, których byłoby stać na więcej, ale brakuje im aspiracji lub motywacji (także finansowej). Prezes Kaczyński zasugerował, że do wznoszenia tanich mieszkań można byłoby jakoś zachęcić deweloperów (skądinąd pogardzanych na równi z "banksterami" i innymi "oszustami" oraz "pseudoelitami" przez elektorat jego partii i zapewne wielu potencjalnych lokatorów przyszłych tanich mieszkań). Takich kontaktów i kontraktów już kiedyś próbowano, oferując np. tanie działki i inne ułatwienia budowniczym domów, w zamian za udostępnianie przez nich pewnej części lokali mieszkalnych najemcom wskazanym przez władze administracyjne. Pomysł szybko upadł, bowiem potencjalni nabywcy mieszkań w budynkach, w których mieli zamieszkać także lokatorzy z przydziału, nie chcieli takiego sąsiedztwa, a więc i takich mieszkań. W przyszłości także nikt nie zechce płacić kilkaset tysięcy za mieszkanie w domu wielorodzinnym, w którym część lokali zasiedlą najemcy "socjalni". Pisałem już kiedyś w tym miejscu (patrz: archiwum), że w III RP zbudowano ponad 3 miliony mieszkań, co <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-jaroslaw-kaczynski,gsbi,3" title="Jarosław Kaczyński" target="_blank">Jarosław Kaczyński</a> niegdyś obiecywał na przyszłość. Od wielu lat budownictwo mieszkaniowe rozwija się w tempie co najmniej kilkunastu procent rocznie, znacznie przewyższającym ogólny wzrost gospodarczy. W przeważającej większości są to domy i mieszkania o znacznie wyższym standardzie niż budowane masowo za PRL. Nie potrzeba już w Polsce więcej budownictwa substandardowego, lecz efektownego, podnoszącego estetykę naszych miast i komfort życia mieszkańców. Szkaradne blokowiska pozostaną pewnie na długo, więc niech to one przejmą rolę tanich zasobów mieszkaniowych dla mniej zamożnych obywateli.