Te ostatnie to jedynie forma dystrybucji tego, co dzięki pracy (na ogół innych ludzi) zostało wytworzone, a tym samym do pracy raczej zniechęcają, dezaktywizują zawodowo, więc ogólnospołeczny bilans pracy i jej efektów pogarszają. Chodzi nie tylko o to, że to samo jest dzielone inaczej, ale że to nie będzie tyle samo, jeśli ludzie do pracy będą zniechęcani. Obecna ekipa rządząca ma skłonność nie tylko do rozdawania pieniędzy zabranych pracującym, czyli szastania wytworami cudzej pracy, ale także do upaństwawiania rozmaitych dziedzin życia i obszarów społecznego funkcjonowania. W ten sposób państwo staje się coraz bardziej znaczącym, a może nawet głównym pracodawcą, biorącym odpowiedzialność za wynagradzanie tych, którzy w tym rozrastającym się sektorze państwowym pracują. Nie mogą się więc dziwić przedstawiciele tego obozu rządzącego, że wobec nich kierowane są liczne roszczenia i rewindykacje płacowe. Sektor publiczny jest do funkcjonowania państwa tak czy owak niezbędny, ale nie każda władza wykazuje takie jak obecna dążenia do jego opanowywania i rozbudowywania. Chce kontrolować instytucje oświaty, szkolnictwa wyższego, kultury, opieki zdrowotnej, nie mówiąc o policji czy straży pożarnej, które mogłyby być municypalne, samorządowe. Bierze zatem za nie odpowiedzialność i staje się adresatem postulatów - w tym płacowych - ich pracowników. A skoro rozdawane jest kilkadziesiąt miliardów rocznie na rozmaite zasiłki i inne hucznie zachwalane programy socjalne, więc brakuje na podwyżki płac dla pracowników sektora budżetowego. Jeśli się daje pieniądze niezależnie od jakiejkolwiek wykonywanej pracy, to nie starcza ich na wynagrodzenia dla pracujących. Nie można się więc dziwić, że pracownicy sfery budżetowej protestują i będą protestować. Rząd chce mieć pod kontrolą służby i usługi publiczne, więc musi się liczyć z postulatami ich pracowników i protestami gdy te nie są spełniane. W tym sensie i zakresie pracownicy budżetówki mają rację, domagając się godziwych wynagrodzeń. A że pieniędzy na to nie ma, bo są rozdawane zasiłkobiorcom, to wina i zmartwienie rządzących.