Sam, wówczas student Uniwersytetu Jagiellońskiego, kilkakrotnie brałem udział w tego rodzaju akcjach, mogę więc zaświadczyć o ich przebiegu. Oczywiście, indagowani aparatczycy oburzali się, niecierpliwili, denerwowali, dawali się wytrącać z równowagi (to nas najbardziej cieszyło i o to nam szczególnie chodziło), protesty i połajanki dochodziły też niekiedy z sali, w której zasiadali sympatycy komunistycznych władz i porządków. Mogę jednak zaświadczyć, że nigdy nie doznałem aktów fizycznej wobec nas agresji, nie pamiętam, aby została w naszej obecności wezwana milicja, nie zostałem też w trakcie takiego spotkania ani po nim wylegitymowany czy zatrzymany przez jakiegokolwiek funkcjonariusza reżimu. Ekipa "dobrej zmiany" zżyma się i oburza na wszelkie porównania do metod i obyczajów z czasów PRL. Nigdy nie powiem niczego dobrego o tamtym systemie, ale przynajmniej w latach 70. nie doznałem fizycznej agresji, legitymowania czy spisywania przez funkcjonariuszy z powodu zadawania niewygodnych pytań na publicznych spotkaniach z przedstawicielami ówczesnej władzy. Nękanie i szykanowanie obywateli zadających niewygodne pytania na otwartych spotkaniach z notablami PiS jest tym bardziej paskudne, że to działacze tej partii zainicjowali akcje zakłócania spotkań z Bronisławem Komorowskim, Ewą Kopacz i przedstawicielami ówczesnego rządu PO-PSL w trakcie kampanii wyborczych 2015 r. Nie polegało to bynajmniej z ich strony na zadawaniu pytań czy inicjowaniu polemik, lecz na wykrzykiwaniu haseł, skandowaniu sloganów, wywrzaskiwaniu obraźliwych wyzwisk. Wszystko to jest do obejrzenia i sprawdzenia na archiwalnych nagraniach dostępnych w internecie.