W innym przypadku urzędy mogliby obejmować jedynie bogacze, których stać na zajmowanie się polityką. Przykłady miliarderów u władzy zdarzają się współcześnie i nie są specjalnie budujące: Trump, Berlusconi, Babiš... Jeśli chcemy państwa zarządzanego profesjonalnie, powinniśmy oferować za to wynagrodzenia pozwalające rekrutować wysokiej klasy specjalistów. Niestety, to teoria niekoniecznie znajdująca pokrycie w praktyce. Wysokie wynagrodzenia nie zawsze kuszą profesjonalistów, często po prostu karierowiczów i chytrusów. Jeśli kryteria i mechanizmy naboru do służby publicznej nie są czytelne i rzetelne, a przede wszystkim przestrzegane, otwiera się pole do nadużyć i manipulacji. Postać Misiewicza stała się symboliczna i emblematyczna dla karier opartych na czynnikach pozamerytorycznych. Krótkotrwały, na szczęście, awans propagandystki z TVP na sowicie opłacane stanowisko w największej spółce skarbu państwa, też podpada pod tę kategorię. Ekipa "dobrej zmiany" zlikwidowała procedury doboru kadr do administracji publicznej, zastępując je całkowitą uznaniowością. Służba cywilna została unicestwiona, prezesów sądów mianuje po uważaniu minister, zlikwidowano konkursy na stanowiska w spółkach skarbu państwa, awanse zależą od widzimisię zwierzchników i dysponentów posad, z wojska usunięto najlepszych oficerów i specjalistów, zastępując ich pupilami władzy, rozmaite stanowiska obsadzane są kreaturami spod ciemnej gwiazdy, jak internetowy troll zatrudniony w TVP w roli "specjalisty od mediów społecznościowych". Przy takiej polityce kadrowej trudno jest bronić funkcjonariuszy publicznych przed zarzutami o wypłacanie sobie hojnych nagród. Tym bardziej, gdy będąc w opozycji pomstowali na poprzedników za rzekomą rozrzutność i przywileje, a zdobywszy władzę przebijają ich pod względem liczby stworzonych, obsadzonych i sowicie opłacanych posad dla swoich politycznych pobratymców i pupili.