W tle kołacze się nierzadkie przekonanie o wysokiej wartości majątku produkcyjnego pozostałego po PRL, który doznał "uwłaszczenia". Niekiedy zaś artykułowane jest przeświadczenie, że należało owe pozostałe po epoce komunizmu fabryki najpierw uzdrowić i ewentualnie sprzedać dopiero po zyskaniu przez nie na wartości, a więc i cenie. Sugestie, że fabryki pozostałe po PRL były sprzedawane zbyt tanio, czyli że ich wartość była wyższa od ceny za nie uzyskanej, są kuriozalne. PRL upadła przede wszystkim z powodu niewydolnej gospodarki, to znaczy trwałych niezdolności produkcyjnych. Ówczesne fabryki były realnie warte niewiele więcej niż grunty, na których stały. Wschodnie Niemcy, czyli NRD, uchodziły za najwyżej rozwinięte państwo komunistyczne, z gospodarką budzącą w Polsce zazdrość. Po 1989 r. jej zasoby produkcyjne zostały szybko wyprzedane za bezcen, bo w porównaniu z zachodnioniemieckimi nie przedstawiały niemal żadnej wartości. Poza piwem Radeberger i produktami firmy Carl Zeiss prawie nic wytwarzanego we wschodnich Niemczech nie mogło liczyć na zbyt w konfrontacji z wyrobami zachodnioniemieckich koncernów. Masowa przesiadka wschodnich Niemców z trabantów do volkswagenów była tego symbolicznym i wymownym wyrazem. Polacy po 1989 r. też nie chcieli jeździć polonezami, prać w pralkach polar, oglądać telewizorów polcolor, polscy chłopi orać ciągnikami ursus, a Polki ubierać się w polskie tekstylia. Nawet Rosjanie nie chcieli już polskich statków, a innych nabywców nie było. Przemysł PRL stanowił jedną wielką masę upadłościową państwowego bankruta. Upieranie się teraz, że pewna, a może nawet i duża część jednak miała jakąś wartość, jest niedorzeczne. Gdy rozumują tak zdeklarowani antykomuniści, to już bliskie schizofrenii. Skoro tak wysoko wycenia się majątek produkcyjny pozostały po PRL, to znaczy, że ma się dobre mniemanie o komunistycznej gospodarce i polityce przemysłowej. Im silniej oskarża się o wyprzedaż za bezcen postkomunistycznych fabryk, tym wyższą ocenę wystawia się komunistycznym rządom w Polsce. Niektórzy uparcie wywodzą, że ową masę upadłościową gospodarki komunistycznej należało jednak najpierw ożywić i doprowadzić do wysokiej produktywności, by dopiero tak wzmocnioną ewentualnie sprzedać o wiele drożej. To rozumowanie zakładające, że bez prywatyzacji możliwe było znaczące podniesienie produktywności, zatem uzdrowienie gospodarki w warunkach własności państwowej, jak za PRL. To kolejna forma apologii komunizmu, uprawianej także przez rzekomych antykomunistów. Bo nostalgia za PRL udziela się również niektórym spośród jej werbalnie zdeklarowanych wrogów i zawziętych dekomunizatorów.