W ten sposób objawia się fiasko - by nie nazwać tego dosadniej - strategii Kosiniaka-Kamysza. Jej inspiracją były prawdopodobnie obiecujące sondażowe wyniki jego samego w badaniach przeprowadzanych przed wyborami prezydenckimi. Zaufawszy im i pogrążywszy się w zadufaniu, WKK rozwinął wizję PSL jako ośrodka krystalizacji najsilniejszego bloku opozycyjnego, z nim jako prezydenckim patronem. Dlatego zerwał Koalicję Europejską i postanowił tworzyć alternatywną Koalicję Polską. Skończyło się na pozyskaniu hałastry słabnącego i szukającego oparcia Kukiza oraz uzyskaniu ponadtrzykrotnie mniejszej liczby głosów niż Koalicja Obywatelska. Potem przyszła osobista klęska w wyborach prezydenckich. Aspirujący do roli reprezentanta całej opozycji i tak też się już prezentujący, WKK został upokorzony wynikiem na poziomie niecałych 2,5 proc. Tak skończył się sen o osobistym przywództwie opozycji i kluczowej w niej roli PSL. I wreszcie rozstanie z coraz bardziej nieprzewidywalnymi i nieodpowiedzialnymi kukizowcami. A sondaże są bezlitosne. PSL niedomaga, bo jego wyborców przekabacił PiS. W ten przewrotny sposób ziściło się dążenie ludowców by elektorat wiejski zespolić z ogólnokrajowym. Dokonali tego jednak nie oni przez wejście do miast, lecz PiS przez mocne wejście na wieś. Rojenia o przekształceniu się PSL w partię ogólnokrajową opierały się na naiwnych wspomnieniach potęgi partii pod taką nazwą w powojennej konfrontacji z idącymi wówczas do władzy komunistami. Ówczesne mikołajczykowskie PSL było praktycznie jedyną legalną partią opozycyjną i rzeczywiście ogólnokrajową, reprezentującą całą antykomunistyczną opozycję. Wspomnienia Władysława Bartoszewskiego o swoich związkach z tamtym PSL czy życzliwe słowa innych znanych osób pamiętających ówczesną jego rolę, wywoływały u współczesnych działaczy rojenia o przywróceniu dawnej pozycji. Zamiast wkroczenia PSL do miast nastąpiło jednak jego wyparcie ze wsi, a mandat zdobyty w Warszawie przez syna Bartoszewskiego okazał się pojedynczym, niereplikowalnym epizodem. Kiedyś Waldemar Pawlak, na pytanie kto jego zdaniem wygra najbliższe wybory, odparł z charakterystyczna pewnością siebie: nasz koalicjant. Ale to oznaczało koalicjanta powyborczego, czyli trzeba do Sejmu się dostać. Dzisiaj widoki na to są marne. A obecne perspektywy ewentualnej przyszłej, niepisowskiej koalicji rządzącej obejmują raczej PO/KO, ruch Hołowni i lewicę. PSL może być do tego składu zbędne. Osamotnieni, z marnymi szansami na wejście do Sejmu, a gdyby się to nawet udało, to z lichymi nadziejami na współrządzenie - taki jest bilans przywództwa Kosiniaka-Kamysza, który jeszcze niedawno obnosił się z ambicjami objęcia przywództwa całej opozycji. Jeśli nie zdoła wraz z partyjnymi kolegami odwrócić trendów, może stać się co najwyżej liderem opozycji pozaparlamentarnej.