Ja również ich nie podzielam. Z zażenowaniem przychodziło mi nieraz oglądać obrazy nienawistnych zachowań zapiewajłów Marszu Niepodległości w stosunku do Polaków o innych niż oni poglądach, czy w stosunku do ludzi o innym niż oni kolorze skóry. Z niesmakiem widziałem pozy i działania, rodem ze stadionowych zadym, przeniesione nagle tu w środek celebracji poświęconych naszym wielkim narodowym przodkom, którzy chyba w grobie się na to coś przewracają. Nie podzielam więc, a nawet nie lubię. Ale czymże jest instytucjonalna wolność, jak nie prawem do manifestowania poglądów nam zgoła niemiłych? W tym punkcie decyzja Pani Prezydent broni się najsłabiej. To bardzo przygnębiające, że po blisko trzydziestu latach naszej współczesnej niepodległości, wizerunkiem Polski stają się ci młodzieńcy o byczych karkach i o sposobie bycia stadionowych bandytów. To wokół takich postaci skupia co roku, od wielu już lat, narodowa dyskusja o trybie świętowania 11 Listopada. Z debat tych niewiele wynika, bo na koniec i tak w świat idą stadionowe ryki młodych byczków i ich rynsztokowe hasła, jedynie prasa prawicowego mainstreamu zawsze po 11 Listopada tłumaczy w kółko, że przecież w owym marszu uczestniczą przeważnie normalni ludzie - tu szczególnie chętnie przywoływany bywa obraz rodzin z dziećmi. Wiadomo: rodziny z dziećmi nie chodzą na mecze, a na Marsz Niepodległości jednak chodzą. Co ma dowodzić, że wymowa Marszu - mimo ekscesów na jego obrzeżach - jest patriotyczna i kropka. Otóż, nie kropka. Ja - na przykład - nie chodzę na manifestacje KOD-u, chociaż zgadzam się z ich głównym przesłaniem. A nie bywam tam, bo nie mam ochoty swoją obecnością żyrować jakichś innych rewindykacji, które korzystają z okazji, a to Strajku Kobiet, a to Lecha Wałęsy, a to płka Mazguły. Podzielam, owszem pogląd, że rząd niszczy praworządność, ale idąc tam zarazem popierałbym hasła w rodzaju prawa do aborcji na życzenie. Nie chcę tego, więc tam nie chodzę. Podzielam troskę o stan sądownictwa, ale nie chcę żeby się ona uzewnętrzniała pod szyldem Lecha Wałęsy, który jako Prezydent RP dawał liczne dowody ostentacyjnego łamania prawa. Oceniam politykę rządu wobec wymiaru sprawiedliwości jako szkodzenie Polsce, ale wiem, że poprzednie rządy pod praworządnościowym frazesem tolerowały bezprawie. A zatem proste hasło restauracji wydaje mi się bałamutne. Nie chcę ani aborcji na życzenie, ani odnowienia złotej legendy Wałęsy, ani przywrócenia dobrego samopoczucia płk. Mazgule, więc nie bywam na KOD-owych imprezach pod sądami w obronie ich wolności. Towarzystwo nie to (co mówiąc, od razu zaznaczam, że nie mam na myśli większości uczestników tych manifestacji). Dlatego od lat zachodzę w głowę, co sobie myślą te przysłowiowe rodziny z dziećmi, kiedy kolejny raz wybierają się na ONR-owski w swej wymowie Marsz Niepodległości. Przecież już to wiedzą z zeszłego roku i z zaprzeszłego też. Nie mają więc powodu przypuszczać, że tym razem nie będzie agresywnych wrzasków pod adresem Żydów, uchodźców, Unii Europejskiej... Będą z pewnością. A jednak te bogobojne matki pchające wózki z niemowlętami, ci zapracowani ojcowie z małoletnimi dziećmi na ręku, lezą tam, gdzie rządzą stadionowi bandyci przebrani za patriotów. Po co? I co to mówi o ich własnych poglądach? Tak więc, o ile decyzja Pani Prezydent wydaje mi się w trójnasób nieuzasadniona, o tyle ze zdziwieniem słucham i czytam lamentów, że jakoby decyzja ta jest równoznaczna z odebraniem Polakom prawa do radowania się w rocznicę odzyskania niepodległości. To nonsens. A kto wam, Panie i Panowie, broni manifestować swoje przywiązanie do Polski na setki innych sposobów? Dlaczego akurat ten ONR-owski sposób ma być miarą patriotyzmu? Niech sobie ONR manifestuje, nie należy mu tego zakazywać. Ale niech manifestuje sam - bez żyrowania ich obłędnych teorii i ich kibolskich zachowań przez zwykłych Polaków. Dziwnych, zaiste, dożyliśmy czasów. Czasów plemiennych podziałów i plemiennego bez-myślenia. Dopóki to się nie zmieni, nie będzie wspólnego świętowania.