Tymczasem zaraz po podpisaniu owej nowelizacji, przywracającej stan sprzed - by tak rzec - sądowej reformy emerytalnej, Pan Prezydent grzmiał, na sędziów, którzy powrócili do pracy, nie czekając na uchwalenie, podpisanie i opublikowanie tej ustawy: "Jeżeli na forum publicznym znaczące postaci wymiaru sprawiedliwości, poczynając od I prezesa SN, poprzez prezesów Izb, w sposób otwarty naruszają obowiązujące przepisy prawne, naruszają przepisy konstytucyjne, lekceważą obowiązujące przepisy ustawowe, to mamy do czynienia z anarchią wywoływaną przez przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości" - mówił prezydent Duda. O co więc chodziło głowie państwa? Wiadomo, że stanowisko rządzącej partii jest takie, że mimo iż Polska cofa się pod wpływem postanowienia zabezpieczającego TSUE (zauważmy, że wycofanie się nastąpiło nie dopiero po merytorycznym orzeczeniu TSUE, ale już po jego postanowieniu, niejako porządkowym, z 19 października), to dopiero uchwalenie przez Polskę stosownej ustawy zamyka sprawę. Jest to, na gruncie europejskiego orzecznictwa, stanowisko osobliwe. Pani Prezes i jej koledzy sędziowie po prostu zastosowali się do postanowienia TSUE z 19 października. Wydaje się, że w najlepszym razie dla strony rządowej można tu mówić o różnicy interpretacyjnej, nie zaś o "anarchii prawnej" sędziów. Pan Prezydent grzmiał też na decyzje personalne Prezesa Izby Karnej i Prezesa Izby Cywilnej, którzy nie dopuszczali do orzekania sędziów mianowanych do Sądu Najwyższego z rekomendacji tzw. Krajowej Rady Sądownictwa. A nie dopuszczali, ponieważ w stosunku do nominacji tych sędziów istniały poważne wątpliwości, bowiem ich procedury nominacyjne zostały zaskarżone do NSA. Prezesi zatem chcieli uniknąć sytuacji w, której sędziowie ci wydadzą wyroki, a następnie ich nominacje do składu SN zostaną podważone, przez co podważone byłyby i same wyroki. Wydaje się więc, że prezesi wykazali się rozsądkiem i ostrożnością prawniczą. A jednak zostali skarceni przez głowę państwa. I w jednym, i w drugim przypadku Pan Prezydent wyraźnie się zagalopował. Jego wywód prawniczy, z powołaniem się na art. 178, ustęp 1,2 i 3 Konstytucji, jest łatwy do obalenia. Co tu rzuca się w oczy, to retoryka wystąpienia i jej emocjonalny ton. Pan Prezydent mówił tak, jak gdyby przeprowadzał szarżę na dobrze ufortyfikowaną twierdzę wroga. Rozpędzał się i w kolejnych zdaniach nabierał wigoru, smagając coraz mocniej swoich przeciwników batem prezydenckiego słowa. Zwracam uwagę, że Andrzej Duda przemawiał wśród swoich. Nie należało spodziewać się riposty ze strony słuchaczy jego wystąpienia. Po co więc tak szarżował. I co to mówi o charakterze mówcy? Z całym szacunkiem dla wysokiego urzędu zwracam też uwagę, że takie napinanie się w takich akurat okolicznościach obecnych (audytorium) i przeszłych (wielokrotne ewidentne złamanie Konstytucji przez Pana Prezydenta od 2015 r.) nie brzmi wiarygodnie. Była ta mowa trochę jak przechwałki Stefka Burczymuchy, albo jak opowiadania pana Zagłoby przy grzanym winie o jego przewagach bojowych w polu. Czy ktoś, do kogo Pan Prezydent ma zaufanie, mógłby mu wytłumaczyć, że takie mowy szkodzą i osobie, i wysokiemu urzędowi, który Andrzej Duda sprawuje? Roman Graczyk