Potem nagle wychynął z ekranu telewizyjnego, kiedy wykonywał ruchy frykcyjne w studiu (w pełnym odzieniu) ku uciesze gawiedzi. Następnie pojawiła się jego książka przedrukowywana częściowo przez The Guardian, w której Russel ogłaszał wszem i wobec, że jest seksoholikiem, alkoholikiem, narkomanem i ma skłonności do samokaleczeń. Jego pierwsze doświadczenia seksualne zapewnił tatuś, zamawiając prostytutkę. Młodzieniec zatem dorastał korzystając z uciech wszelakich, rozbierając się od czasu do czasu w miejscach publicznych, oddając się wszystkim odmianom seksu, o czym chętnie opowiadał, zapijając się na śmierć, biorąc narkotyki i okazjonalnie kalecząc swoje ciało. Czyli, rzecz jasna, był to człowiek bardzo potrzebujący pomocy, który jednak zrobił ze swoich słabości cnotę na sprzedaż. W książce opisuje swoje przygody i problemy interesującą oraz błyskotliwą angielszczyzną człowieka bardzo utalentowanego. Niemniej, nawet najbardziej zdolny autor piszący o swoich rynsztokowych doświadczeniach bez myśli przewodniej, jedynie dla epatowania swoją osobą, nuży po jakimś czasie. Mimo, że przeszedł psychoterapię. Cienka jest bowiem granica między naturalnym talentem a talentem wzbogaconym procesem intelektualnym i wzmocnionym refleksją. Zachwyt nad Russelem jest zjawiskiem znamiennym. Lewicowy The Guardian i konserwatywny The Times miewają okresy upajania się postaciami, które udają głupsze niż są (to chyba natrualna tendencja w XXI wieku - w Polsce odpowiednikiem Russela jest Kuba Wojewódzki) - stąd od czasu do czasu nagonka np. na tych, którzy nie wstydzą się swojego oczytania i z niego w sposób naturalny korzystają.Określa się ich jako snobów albo zarzuca manieryzmy - ma to cechy antyintelektualizmu, który jest zrozumiały, gdy prześledzi się historię Wielkiej Brytanii, ale, co ciekawe, nie przeszkadza rozwojowi nauki i idei. Nie jest to jednak główny nurt. Nie jest to główny nurt w żadnym społeczeństwie, choć Amerykanie przynajmniej intelektualistów szanują, Brytyjczycy i Polacy się ich wstydzą. Dlatego Russel, rzucający rękawicę tzw. intelektualnym snobom, budzi powszechne uznanie tych Brytyjczyków, których jedyną rozrywką intelektualną jest telewizor, internet albo biografie gwiazd. Stąd, jak sądzę, popularność książki Russela. Bo jest tabloidem w twardej okładce pisanym przez człowieka, obdarzonego wielkim talentem, który bardzo chce być akceptowany i lubiany przez większość. Brak mu odwagi, by przestać być lubianym przez wszystkich. Woli się publicznie rozebrać. Ostatnio jednak Russel, być może zachłyśnięty swoją popularnością, przesadził. Naruszył świętość. Razem z Jonathanem Rossem, kolejnym kontrowersyjnym (choć ja wolałabym nazwać go jeszcze bardziej sfrustrowanym) aferzystą, zadzwonili w czasie radiowego programu BBC 2 do sędziwego aktora Andrew Sachsa. Używając niewybrednego słownictwa poinformowali go, że Russelowi przydarzyło się uprawiac seks z jego wnuczką. I zaproponowali wielkodusznie, by aktor popełnił samobójstwo z tego powodu. Bardzo tolerancyjni Brytyjczycy dostali szału. Obaj gwiazdorzy musieli przeprosić aktora. Niestety tabloidy rzuciły się na jego wnuczkę, która faktycznie miała nieszczęście nie oprzeć się mocno więdnącym wdziekom Russela, przyznajac jednak ze skruchą, że głównym jego wabikiem była jego sława. Cóż, bywa i tak. Russel - i jest to dobra wiadomość - będzie zatem musiał zmierzyć się z tym, że przestaje być lubiany i że przekroczył wszystkie granice. Być może te chwile pozwolą mu na to, by swój autentyczny talent pisarski, przecież rzadkość w świecie zalewu grafomianią, spożytkować zgodnie z przeznaczeniem i stać się pisarzem, który upadł i w tym upadku odnalazł siebie. Ale by tak się stało, musi popracować. Nie tylko ciałem. Aleksandra Łojek-Magdziarz