Uważany za przywódcę całej 19-osobowej grupy zamachowców Mohamet Ata zadzwonił już z pokładu samolotu American Airlines lot 11, kołującego na pasie lotniska Logan w Bostonie do Marvana al Shehi, który był w tym czasie w samolocie United Airlines lot 175, nieco dalej na tym samym pasie. Rozmowa trwała niecałą minutę. To wystarczyło, by potwierdzić, że przygotowywany miesiącami plan będzie wykonany. Złożenie w całość szczegółów tego planu - na tyle dokładne, na ile pozwalają wydruki rozmów telefonicznych, rachunki z kart kredytowych, zapisy transakcji w bankomatach i wreszcie przechwycone wiadomości przesyłane Internetem - pokazują, że akcja była doskonale zorganizowana, a każdy z jej uczestników miał dokładnie sprecyzowane zadania. Czterej z nich to piloci, którzy wybrali cel i datę akcji oraz pilotowali samoloty. Trzej pozostali zorganizowali akcję, rozprowadzali pieniądze i pomagali innym zadomowić się w USA. Pozostałych dwunastu to zwykli żołnierze, którzy mieli opanować maszyny. Obsada każdego z samolotów miała własne konto bankowe. Zamachowcy z upodobaniem korzystali z Internetu, ale zasadnicze informacje przekazywali sobie osobiście. Unikali miejsc dobrze wyposażonych w kamery. Prawdopodobnie wszyscy trenowali w obozach al-Kaidy w Afganistanie. Niektórzy właśnie tam spotkali się po raz pierwszy. Akcja przebiegła dokładnie tak, jak nakazywały instrukcje, i prawdopodobnie dlatego się udała.