Zdaniem dziennika dwóm elementom kampanii - wojskowemu i politycznemu - brakuje synchronizacji. O ile wojna w powietrzu, a teraz i na ziemi przebiega zgodnie z planem, to wysiłki na rzecz podkopania pozycji talibów od wewnątrz są na razie mało efektywne. Można powiedzieć, że taka jest kultura tego kraju, że czas tam po prostu biegnie wolniej. Nie zmienia to jednak faktu, że nadzieje na pomoc opozycyjnych oddziałów dla wojska amerykańskiego szybko się nie spełnią. To miała być szybka wojna na cztery fronty: amerykańskie naloty z powietrza, Sojusz Północny, były król budujący zręby nowego rządu, wreszcie siły specjalne zajmujące się tropieniem bin Ladena. Tymczasem próby nakłonienia pasztunów do działania idą opornie. Plemiona te równie mocno jak talibom nie wierzą sobie samym. Szybkiej ofensywy samego Sojuszu na Kabul nikt nie chce, a staranie króla trafiają na opór. Tymczasem zbliża się zima, a z nią ramadan.