Wybiera się na rocznicową mszę do Chorzowa, udzieloną rodzinie pomoc ocenia dobrze, z roszczeniami do sądu nie występował. - Zająłem się rodziną - wnukami, które zostały bez rodziców. To jest najważniejsze - mówi. Aleksander Malcher pracuje w pogotowiu ratunkowym. Wraz z zespołem pracował w miejscu tragedii, w której stracił dwóch braci. Starszy mieszkał z mamą, młodszy z nich pozostawił żonę i córkę, obecnie uczennicę III klasy szkoły podstawowej. Ma żal o to, że nikt nie koordynuje pomocy rodzinom. - Jeden zrzuca na drugiego, ale powinno się tym zająć państwo, bo niby kto inny? - pyta. Rodzina Malcherów również nie wystąpiła dotychczas z roszczeniami sądowymi. Czekają, aż minie rok, bo to czas żałoby. Potem można się zająć takimi sprawami. Kiedy pan Aleksander jedzie teraz do wypadku, nie myśli o akcji pod halą MTK. - Człowiek się wtedy wyłącza i to jest dobre. Myśli się o tym w wolnych chwilach. Jest bardzo ciężko, wcale nie jest lżej, choć to już rok. Mama cały czas płacze - mówi.