Sojusz zaproponował otoczonym w Kunduzie talibom, że zezwoli na ewakuowanie walczących po ich stronie obcokrajowców do talibskiego bastionu - miasta Kandahar na południu kraju. - Możemy zaakceptować jedno z żądań zamierzających poddać miasto talibów, w którym domagają się oni otwarcia korytarza do Kandaharu - powiedział dziennikarzom generał wojsk Sojuszu, Mohammad Daud, dowódca wojsk na froncie kunduskim. Sojusz podkreślał wielokrotnie, że większość afgańskich talibów chce kapitulacji, ale sprzeciwiają się jej nie mający dokąd uciekać obcokrajowcy - islamiści z Pakistanu, Czeczenii i innych krajów. Obawiają się oni, że w wypadku dostania się do niewoli zostaną natychmiast rozstrzelani. ONZ odrzuciła ich propozycję, by umożliwić im ewakuację pod auspicjami tej organizacji, tłumacząc, że nie ma na to wystarczających sił. We wtorek rano Sojusz dał talibom trzy dni na poddanie Kunduzu. Zapowiedział, że jeśli talibowie nie skapitulują w tym terminie, to wojska opozycji dokonają frontalnego szturmu na miasto. W Kunduzie walczyło kilka tysięcy "zagranicznych najemników". Sprawa najemników - w większości sprowadzonych przez binladenowską Al-Kaidę Arabów, ale także Pakistańczyków i Czeczenów - było główną przeszkodą, udaremniającą kapitulację miasta. Sojusz przewiduje amnestię dla tych talibańskich bojowników, którzy złożyliby broń bądź przeszli na stronę opozycji. Dostum zastrzegł jednak, że prawo łaski w żadnym razie nie odnosiłoby się do obcokrajowców, walczących u boku talibów. To właśnie zagraniczni bojownicy islamscy nie zezwalają tysiącom talibów na poddanie się wojskom Sojuszu Północnego - twierdzi Dostum. Kunduzu broniło około dziesięciu tysięcy żołnierzy talibańskich, w tym około trzech tysięcy obcokrajowców. Miasto ciągle atakowało amerykańskie lotnictwo oraz bombardowała artyleria Sojuszu.