Prezes PiS przeczytał akta, bo umożliwił mu to ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Na przełomie lat 2005-06 prowadzący śledztwo paliwowe prokurator Wojciech Miłoszewski z Krakowa został zawieziony przez Ziobrę do gabinetu Jarosława Kaczyńskiego i zapoznawał go tam ze szczegółami tego śledztwa - m.in. zeznaniami byłego wiceministra w rządzie Waldemara Pawlaka, Krzysztofa B., który wymieniał w nich wiele nazwisk polityków i biznesmenów. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Płocku. Ziobro twierdzi, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Dziś poseł PO Sebastian Karpiniuk wniósł o zwrócenie się do płockiej prokuratury o pisemną informację na temat całej sprawy. Posłowie PiS z komisji Arkadiusz Mularczyk i Jacek Kurski protestowali przeciwko mówieniu, że Jarosław Kaczyński został zapoznany z protokołami przesłuchań świadków w tym śledztwie bezprawnie. Był on członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego - podkreślał Kurski. Przedwczesna ta mowa obrończa - ironizował Jan Widawski. Nie widzi pan różnicy między zapoznaniem ze stanem śledztwa całej Rady Bezpieczeństwa Narodowego in gremio, a pokazaniem dokumentów jednej osobie, w gabinecie prezesa PiS - z kolei pytał Kurskiego Karpiniuk. Według ustaleń reporterów śledczych RMF FM, tuż po tym, jak Kaczyński zapoznał się z dokumentami, ze świadkami, których przesłuchiwali prokuratorzy, zaczęli kontaktować się agenci Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pytali o to, co jest w zeznaniach, a także w jaki sposób trafili do krakowskich prokuratorów. Pojawiły się nawet sugestie, aby zaprzestać składania zeznań. Kierownictwo prokuratury w Krakowie zareagowało natychmiast i zażądało od władz ABW wyjaśnień. Śledczy dostali nawet pismo, z którego wynikało, że rzeczywiście agenci ABW kontaktowali się ze świadkami w aferze paliwowej. Tłumaczono później, że to przypadek i chodzi o inną sprawę.