Celem pościgu było schwytanie Alfreda Reinado, lidera rebeliantów, który w sierpniu zeszłego roku zbiegł z więzienia wraz z 50 współpracownikami. Międzynarodowe siły pokojowe namierzyły partyzantów w wiosce Same, na południe od stolicy Dili, gdzie rebelianci urządzili sobie bazę po kradzieży broni z posterunku policji. - Na chwilę obecną nie możemy potwierdzić, czy uciekający Reinado był sam, czy też towarzyszyli mu współpracownicy. Nie wiemy też ilu z nich jest uzbrojonych - powiedział generał Mal Rerden, dowódca akcji. - Możemy jednak potwierdzić, że w trakcie operacji zginęło czterech uzbrojonych Timorczyków - dodał. Siły pokojowe utrzymują, że rebelianci ukradli broń z posterunku policji. Reinado twierdzi natomiast, że policjanci dali im pistolety dobrowolnie: - Grzecznie ich poprosiłem, a oni dali mi broń, bo wiedzą, że moim celem jest obrona tutejszych ludzi. Poza tym wiedzą, że ta broń jest dobrem wspólnym. Na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie. To nie była żadna kradzież - podkreślił lider rebeliantów. Timor Wschodni odłączył się od Indonezji zaledwie 5 lat temu. Od tego czasu kraj doświadcza nieustannie dwóch plag: ubóstwa i przemocy. Komentatorzy progonozują nasilenie walk przed wyborami prezydenckimi zaplanowanymi na przyszły miesiąc.