Nie jeżdżę stawiać namiotów w Mekce. Nie idę recytować "Ojcze Nasz" czy "Zdrowaś Mario" przed grobem Proroka. Nie chodzę sikać na ściany meczetów. A tym bardziej srać na nie. Kiedy jestem w ich krajach (co nie sprawia mi najmniejszej przyjemności), nigdy nie zapominam, że jestem gościem i cudzoziemką. Staram się nie obrażać ich uczuć swoim strojem czy gestami, czy zachowaniem, które dla nas mogą być normalne, a dla nich nie do przyjęcia. Traktuję ich z należnym szacunkiem, należną grzecznością, uwagą. Przepraszam, jeśli z niewiedzy czy nieuwagi złamię któreś z ich zasad czy przesądów. A kiedy w mej pamięci dwa zburzone wieżowce mieszają się z dwoma wysadzonymi posągami, widzę też obraz (nie apokaliptyczny, ale dla mnie równie symboliczny) ogromnego namiotu, który dwa lata temu oszpecił Plac Katedralny we Florencji. Moim mieście. Ogromny namiot wzniesiony przez somalijskich muzułmanów (Somalia jest krajem, który ma bliskie związki z Osamą bin Ladenem, pamiętasz, a także krajem, gdzie w roku 1993 zamordowano, a następnie okaleczono siedemnastu komandosów z sił pokojowych), aby oskarżyć włoski rząd o to, że wreszcie zawahał się przedłużyć im paszporty i przyjmować hordy ich krewnych. Matki, ojców, braci, siostry, wujków, ciocie, kuzynów, żony w ciąży, a może także krewnych ich krewnych. Namiot wzniesiony obok pałacu arcybiskupów, na chodniku, na którym przybysze zostawiali buty i butelki z wodą potrzebną do mycia stóp przed modlitwą. A zatem naprzeciwko katedry Santa Maria del Fiore i kilka kroków od baptysterium. Namiot umeblowany jak małe mieszkanie: stoliki, krzesła, kanapy, materace, na których można spać i pieprzyć się, kuchenki, na których można gotować i którymi można zasmrodzić plac. A zatem namiot na wszelkie okazje. Namiot wyposażony w elektryczność i taśmę odtwarzającą głos muezina, który bezustannie nawoływał wiernych, napominał niewiernych, skutecznie zagłuszał piękny dźwięk dzwonów. Oprócz tego wszystkiego żółte strużki moczu, które sprofanowały tysiącletnie marmury baptysterium jak również jego złociste drzwi. (Wielkie nieba! Naprawdę celnie sikają ci synowie Allacha! Jak udało im się tak dobrze trafić w cel osłonięty balustradą i oddalony o ponad dwa metry od ich aparatu sikającego?) Wraz z żółtymi strużkami moczu odór ekskrementów, które zablokowały główne wejście do San Salvatore al Vescovo - wspaniałego romańskiego kościoła (IX w.), który stoi w pobliżu placu i który synowie Allacha obrócili w latrynę, jak kościoły w Bejrucie w 1982 roku. Zresztą wiesz. Wiesz, ponieważ to ja zadzwoniłam do ciebie i poprosiłam, żebyś zainterweniował w swojej gazecie, pamiętasz? Zadzwoniłam też do burmistrza Florencji, który natychmiast złożył mi wizytę, pokornie zniósł moją furię, nieśmiało przyznał, że moje protesty są uzasadnione. ,,Ma pani rację. Zupełną rację". Ale nie usunął namiotu. Zapomniał albo, co bardziej prawdopodobne, nie miał odwagi. Zadzwoniłam też do ministra spraw zagranicznych, który był florentyńczykiem i mówił z bardzo florenckim akcentem i który był władny przedłużać zagraniczne paszporty lub odmawiać przedłużenia. On także zniósł moją furię. On także przyznał, że moje protesty są uzasadnione. ,,Ma pani rację. Zupełną rację". Ale nie zrobił nic, aby usunąć namiot. Jak burmistrz - zapomniał. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie miał odwagi. Potem (minęły ponad trzy miesiące) zmieniłam taktykę. Zadzwoniłam do policjanta, który kierował biurem bezpieczeństwa miasta i warknęłam: "Panie władzo, ja nie jestem politykiem - kiedy coś mówię, to na serio. Jeżeli do jutra nie usunie pan tego cholernego namiotu, to ja go spalę. Przysięgam na mój honor, że go spalę i nawet regiment żołnierzy mnie nie powstrzyma. I za to chcę być aresztowana. Zakuta w kajdany, zamknięta w więzieniu, aresztowana! Żeby gazety i stacje telewizyjne doniosły, że Fallaci została zamknięta we własnym mieście za obronę własnego miasta. I całe gówno spadnie na was". Cóż, ponieważ policjant był inteligentniejszy od tych pozostałych, w ciągu kilku dni usunął cholerny namiot. Została tylko ogromna, odrażająca plama na chodniku placu. To znaczy brudne pozostałości po trzyipółmiesięcznym obrzydliwym biwaku. Ale marne to było zwycięstwo, pyrrusowe zwycięstwo w gruncie rzeczy. Bo wkrótce potem somalijskie paszporty zostały przedłużone przez ministra spraw zagranicznych z bardzo florenckim akcentem i wszystkie somalijskie żądania zostały spełnione przez rząd. Dziś protestujący oraz ich ojcowie, matki, bracia, siostry, wujkowie, ciocie, kuzyni, ich żony w ciąży (które tymczasem już urodziły dzieci) mieszkają sobie tam, gdzie chcieli zamieszkać. To znaczy we Florencji i w innych miastach europejskich. Marne to było i pyrrusowe zwycięstwo, bo usunięcie namiotu nie zmieniło przeróżnych zniewag poniżających od dziesięcioleci miasto, które było stolicą sztuki, kultury, piękna. I ponieważ ten incydent nie zniechęcił innych muzułmańskich intruzów. Albańczyków, Sudańczyków, Bengalczyków, Tunezyjczyków, Egipcjan, Algierczyków, Pakistańczyków, Nigeryjczyków, którzy z zapałem rozwijają handel narkotykami (najwyraźniej takiego grzechu Koran nie potępia). Wraz z nimi przekupnie, którzy są plagą naszych ulic i placów, sprzedający podrabiane zegarki i ołówki. Kramarze, którzy wykładają swój towar na małych dywanach rozłożonych na chodnikach. Prostytutki, które uprawiają swoje rzemiosło i szerzą AIDS nawet wzdłuż wiejskich dróg. Włamywacze, którzy napadają na wiejskie domy zwłaszcza w nocy, a nie próbuj powitać ich z rewolwerem w ręku, bo wtedy ty pójdziesz do więzienia. (Oskarżony również o rasizm, rzecz jasna.)