Stan wiedzy ogólnej przeciętnego Brytyjczyka nie jest rewelacyjny, ale podobnie rzecz się ma z przeciętnym Polakiem, który do tego jeszcze boi się zadawać pytania. Brytyjczyk takich obaw nie ma. W brytyjskich pracach naukowych liczy się odkrywczość, świeżość a nie systematyczny raport wyuczonych danych. Stąd moje zaskoczenie tym, że jednak dochodzi do plagiatowania i tu. Ale i radość, że o tym się mówi, nie zamiata się sprawy pod dywan. Student, który oddaje wykładowcy plagiat liczy na to, że oceniający oczywiście się nie zorientuje. Nie wiem, ile takich prac przeszło przez moje ręce, kiedy jeszcze pracowałam na uczelni w Polsce. Bardzo wiele plagiatów wykryłam, ale pewnie wielu nie, choć, naturalnie, bardzo się starałam. Bezczelność ludzka nie zna granic, jeśli w grę wchodzi uzyskanie jakichś profitów. Jeden z przedmiotów, które trzy lata temu prowadziłam w Polsce, nazywał się "Sztuka islamu". Niewiele było wówczas książek na ten temat dostępnych w języku polskim, więc wydawało się, że i plagiatów będzie mniej, bo a) młodzież, co zastanawiające w obecnych czasach, miała poważne problemy z angielskim (z nielicznymi wybitnymi wyjątkami), w którym napisano większość wartościowych prac na temat poszczególnych okresów w sztuce islamu, b) główna książka, z której korzystaliśmy wszyscy, wryła mi się w pamięć wraz z przecinkami i kropkami, i mogłam podejrzewać, że studenci renomowanej uczelni się tego domyślą. Niestety, kiedy zaczęły spływać do mnie eseje, okazało się, że ok. 50 procent z nich to "copy and paste" z Wikipedii (która może być świetną stroną informacyjną, ale źródłem naukowym zdecydowanie nie jest) i stron pokrewnych (głównie turystycznych) oraz, o zgrozo, kilka prac zawierało niemal słowo w słowo przepisane fragmenty z jedynego dostępnego podręcznika. Czasami dla niepoznaki zmieniano kolejność słów, a już na pewno początek zdań, żebym się nie zorientowała. Studenci proszeni o wyjaśnienie sprawy, przyjmowali na ogół postawę obronną, utrzymując, że nie wiedzieli, iż przepisanie części książki czy przekopiowanie strony z Internetu jest plagiatem, skoro podali źródło w przypisie. Bo podawali, jak mówili, uczciwie. Paru z nich było mocno skrępowanych. Wielu niezadowolonych, że będą musieli pisać pracę jeszcze raz i to zupełnie samodzielnie, bo ich zapamiętałam. Niektóre prace stanowiły interesujący zlepek stylów. Najpierw część wstępna pisana była językiem niemalże potocznym, potem nagle pojawiały się sformułowania, które cechują wybitne prace poświęcone historii sztuki, które i dla mnie stanowiły problem, bo nie jestem historykiem sztuki, przepisane żywcem z albumów, a potem praca kończyła się znowu prostym stylem najeżonym błędami ortograficznymi, rzeczowymi, stylem chaotycznym i po prostu bardzo kiepskim. Takie prace mnie zadziwiały najbardziej, bo widać było, że kompilujący je studenci zakładali, iż najprawdopodobniej nikt tego nie przeczyta - nie mogę bowiem uwierzyć w to, że przeszło im przez myśl, że ktoś (czyt. ja) mógłby nie zauważyć oczywistego plagiatu. Tym bardziej, że kiedy prowadziłam potem z takim jednym podstępnym geniuszem rozmowę i zapytałam go znienacka, czym jest minbar, któremu poświęcił cały swój wielostronicowy rozbuchany terminologicznie esej, nie potrafił odpowiedzieć i się zawiesił, z lekka zdetonowany. Co ciekawe, w ogóle nie miałam tego problemu z zagranicznymi studentami, którzy mieli ze mną przedmiot "Ideologia dżihadu", tyle że w języku angielskim. Nie zdarzył się ani jeden plagiat. Nie mieściłoby im się to w głowie. Podobnie rzecz ma się ze ściąganiem. W Polsce ściąganie to rzecz zwykła. Każdy ściąga. Ja ściągałam w liceum na geografii, fizyce, chemii i matematyce. Wstyd, ale cóż, z geografii wymagano od nas nauczenia się na pamięć podręcznika, który był nudny i zawierał głównie statystyki, z fizyki przerastały mnie intelektualnie wszystkie wzory, matematykę pominę wstydliwym milczeniem, bo musiałabym do sądu podać kilku nauczycieli lub przeprowadzić na sobie test na inteligencję, a chemia jest dziwna, choć niewątpliwie fascynująca, gdy się robi doświadczenia, a nie rozpisuje je na czynniki pierwsze. Nie mogłam jednak zapamiętać, co ma ile wiązań i dlaczego. Z greki ściągałam liczebniki, bo je mylę w każdym języku. Na studiach już nie ściągałam, bo a) na roku było kilka osób, co oznaczało, że technicznie ściąganie nie było możliwe, b) naprawdę mnie interesowała większość przedmiotów, c) wybrałam kierunek świadomie i z pasją. Nie jest jednak tak, że nie rozumiem ściągania. Przy absurdalnych nieraz wymaganiach kadry uczącej czy bzdurnym ładowaniu do pamięci danych, które są łatwe do odnalezienia, a nie kluczowe dla rozumienia problemu, czasami nie sądzę, by było inne wyjście. Mój przyjaciel ściągał z farmakologii, bo musiał się nauczyć takiej ilości nazw leków, że nie wierzyłam, iż to możliwe. Oczywiście potem zapomniał. Wielką ich część miał na ściągawkach. Jego koledzy wspomagali się amfetaminą. Obecni lekarze, nawiasem mówiąc. Ale zdecydowanie nie podoba mi się to, że studenci popełniają plagiaty, bo to wiele oznacza. Winne są dwie strony, niestety. I system, ale system tworzymy my. Studentom się nie chce. Kadra nie czyta prac. Różne mogą być tego powody. Moje koleżanki, pracujące na uczelni mają w sezonie szczytu (czyli w okolicach przerw semestralnych) do sprawdzenia setki esejów, prac licencjackich i kilkanaście magisterskich. Mogą przepuścić plagiat, nie mając świadomości, że to robią, ponieważ nie są w stanie ogarnąć tego, co czytają - nikt nie byłby w stanie. Studenci na to liczą - na to przeładowanie kadry. Sama nie wiem ilu plagiatów nie wykryłam. Myślę, że paru. Starałam się, poświęcałam pracom bardzo wiele czasu, ale nigdy nie mogę mieć absolutnej pewności. Młoda kadra naukowców, z którymi pracowałam, zarywała noce, żeby rzetelnie wykonać swoją pracę. Ale nie wszyscy, skoro na polskich uczelniach panuje kultura plagiatu. Może ktoś ma z tego powodu ogromną satysfakcję. Szkoda. Dla mnie to porażka, dla kogoś to ogromna radość, ale dla nauki polskiej wiadomość, że coś z nią jest nie tak. Podobnie dla nauki brytyjskiej. Różnica jest taka, że Brytyjczycy o tym głośno mówią. Piętnują. W Polsce takie zachowania nie wzbudzają szczególnych kontrowersji. Nikomu się już nie chce po prostu. Albo może - niewielu się tym przejmuje, bo nie mają na to siły ani czasu. Co dalej? Aleksandra Łojek-Magdziarz