Podstawowym zarzutem, jaki sformułowała NIK, było utrudnianie przez Ministerstwo Skarbu Państwa przeprowadzenia zapowiadanej wcześniej kontroli. Żądane dokumenty przekazywano z opóźnieniem. Miały miejsce przypadki unikania składania zeznań oraz składanie wyjaśnień niepełnych. NIK sformułowała wniosek do prokuratury w tej sprawie. Oceniając jednak sam raport, jej prezes Mirosław Sekuła nie powiedział właściwie ani jednego dobrego słowa, nazywając go politycznym i naciąganym. W Raporcie oceniano spółki nie biorąc w ogóle pod uwagę czynników zewnętrznych. Dochodziło więc do takich absurdów, jak w przypadku Zakładu Energetycznego Wrocław, któremu raport wytyka przeprowadzenie remontów i związane z tym straty. Jednak raport nie wspominał nic o tym, że remonty, które były przeprowadzone, związane były z powodzią, która dotknęła ten region w 1997 roku. W wyniku kontroli 22 przedsiębiorstw opisanych w Raporcie otwarcia, NIK stwierdziła, że w 18 stan faktyczny jest odmienny od opisanego w dokumencie. Zdaniem NIK, aby sytuacja w spółkach Skarbu Państwa się poprawiła należałoby wymienić kadrę kierowniczą i zbudować lepszy system kontroli i zarządzania. Ministrem skarbu odpowiedzialnym za powstanie Raportu otwarcia był Wiesław Kaczmarek. Jesienią wokół dokumentu rozegrała się polityczna burza. Raport obarczał ekipę Jerzego Buzka odpowiedzialnością za nieprawidłowości w spółkach państwowych. Potem kontrolerzy NIK wykazali, że był nieobiektywny i nierzetelny. Kiedy media to ujawniły, ABW z szumem zatrzymała kontrolera Izby Jacka Kalasa, a "kontrolą" kontroli w Ministerstwie Skarbu zajęli się SLD-owscy posłowie. Opozycja zarzuciła im próby nacisku na NIK i łamanie regulaminu. Sprawę zawieszono do czasu oficjalnego zakończenia kontroli o ogłoszeniu jej wyników.