Obaj trenerzy do tej partyjki przystępowali z kartami pozbawionymi asów. W składzie Lecha zabrakło m.in. Reissa, Zająca, Murawskiego, Wilka i Kikuta. Mecz miał być przede wszystkim testem dla graczy rezerwowych. I tak od pierwszej minuty zagrał Jakub Szyszka, który w obliczu plagi kontuzji wśród obrońców, z konieczności znalazł się bardzo blisko pierwszej jedenastki Lecha. Do 38. minuty oglądaliśmy bardzo wyrównany mecz. Wtedy to drugą żółtą kartkę otrzymał Alunderis i stało się jasne, że Zagłębie będzie dalej grało w dziesiątkę. Dodało to skrzydeł Lechowi, który już minutę później objął prowadzenie po strzale Rengifo. Niestety, w 43. minucie sędziujący mecz Erwin Paterek niesłusznie podyktował rzut karny dla Zagłębia, dopatrując się faulu Djurdjevića na Nunesie i do przerwy był remis. To był jednak dopiero początek wielkiego festiwalu pomyłek arbitra. Najpierw nie wiedzieć czemu, nie wyrzucił z boiska Szyszki za faul taktyczny (podobny jak ten Alunderisa), ale za to później czerwony kartonik pokazał Tomaszowi Midzierskiemu za... zbyt wysoko uniesioną nogę w polu karnym (sic!). Okazało się, że Puchar Ekstraklasy to okazja do nauki nie tylko dla piłkarzy, ale też dla sędziów. Szkoda tylko, że tracą na tym widowiska. To wszystko nie zmienia faktu, że Lech przegrał w pełni zasłużenie. Podobnie jak w meczu z Bełchatowem, lechici w żaden sposób nie potrafili wykorzystać gry w przewadze. Przeciwnie - po przerwie Zagłębie zdecydowanie dominowało i miało więcej okazji do zdobycia gola niż goście. Jedną z nich udało lubinianie wykorzystali - Lech tradycyjnie stracił gola po stałym fragmencie gry. Inna sprawa, że w dużej mierze zadecydowało o tym nastawienie obu trenerów. Michniewicz w drugiej połowie wpuścił na murawę swoich podstawowych piłkarzy takich jak Grzegorz Bartczak czy Wojciech Łobodziński, a Smuda "żółtodziobów" takich jak Szałek, Kononowicz czy Piesio. Dla trenera Kolejorza najważniejszy jest sobotni mecz z Legią. Spotkanie z Zagłębiem potwierdziło mu jedynie, że może liczyć na Rengifo, Quinterosa i Henriqueza oraz, że Tanevski nie jest jeszcze w najwyższej formie. Tym razem Smuda dał szanse gry od początku Dawidowi Florianowi, który chyba wyszedł z założenia, że tylko bramki dadzą mu przepustkę do dłuższych występów w lidze, bo w paru sytuacjach jego egoistyczne zachowanie w polu karnym zadecydowało o tym, że Lech nie zdobył gola. Cieszy coraz lepsza gra Henriqueza. Panamczyk miał kilka nieudanych zagrań, ale było widać, że szuka gry, chce być pożyteczny na boisku. Brakuje mu tylko ogrania z resztą drużyny. Porażka drugiego garnituru nie boli aż tak bardzo, ale na pewno martwi, że lechici nie potrafią wykorzystać słabości rywala i to w sytuacjach, gdy mecz sam im się układa. Zenon Kubiak Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl