Jest to jedyny preparat, który osłabia działanie wirusa. Choć Światowa Organizacja Zdrowia zalecała zapasy sześciokrotnie większe, to polscy eksperci uznali jednak, że na początek wystarczy. Jak od razu dodawał wiceminister zdrowia, wszystko może się jeszcze zmienić: Jeśli będzie taka potrzeba, to są środki w rezerwie na rok następny i wtedy decyzje zapadną czy potrzeba większej ilości tego leku. Kłopot w tym, że jeśli potrzeba w postaci przenoszenia się ptasiej grypy wśród ludzi rzeczywiście nastąpi, to będzie już za późno, bo na dostawę leku trzeba czekać nawet kilkanaście miesięcy. Rząd zapewnia, że nie chodzi tu o oszczędności finansowe, bo ministrowie w różnych rezerwach znaleźli 300 milionów złotych. Te fundusze poczekają jednak na rozwój wypadków, szczególnie chodzi tutaj o pojawienie się ptasiej grypy wśród ptactwa. Nawet jeśli rumuński przypadek nie potwierdzi się, to jej pojawienie się w Europie Środkowo-Wschodniej jest pewne. Wtedy to jest trochę na zasadzie loterii, na kogo wypadnie na tego bęc. Może to być Polska, może to być inny kraj europejski - mówi główny inspektor weterynarii. Jeśli będzie to Polska, to - jak dodaje - koszty będą ogromne.