"Wolny sojusz" - tym enigmatycznym określeniem autonomiczny rząd Kraju Basków chce zdefiniować związki regionu z Hiszpanią. Baskowie mają mieć własne sądownictwo i system penitencjarny, a specjalny trybunał rozstrzygałby konflikty między Vitorią, stolicą prowincji, a Madrytem. Region zapowiedział utworzenie własnego systemu podatkowego i służb skarbowych. W rzeczywistości chodzi o zaprzestanie wpłat do hiszpańskiej kasy państwowej. "Wolny sojusz" przewiduje nawet prowadzenie baskijskiej polityki zagranicznej. Baskowie mieliby własne reprezentacje w międzynarodowych organizacjach, a ich delegat zasiadałby w Parlamencie Europejskim. Do tego trzeba dołożyć własną reprezentację sportową, flagę - tzw. ikurinię, i system opieki zdrowotnej. W końcu powstałoby państwo Basków - Euskal Herria, którego utworzenia od lat domaga się ETA. W jego skład wchodziłyby trzy prowincje zamieszkane przez Basków po hiszpańskiej stronie Pirenejów, dwie po francuskiej oraz Nawarra. Ale już teraz Kraj Basków jest najbardziej autonomicznym regionem Hiszpanii, to kraj z własną policją, szkołami, własnym językiem, a przede wszystkim dużą niezależnością finansową od Madrytu. - Już drogowskazy - w języku baskijskim - wskazują, że jesteśmy w innym kraju - opowiada o Kraju Basków iberysta Artur Gornczakiewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Jest to najbardziej uprzywilejowany region Hiszpanii, najbardziej autonomiczny. Ma własny parlament, własny rząd, własnego ministra kultury. Zresztą jest to kobieta, która wyczynia nie z tej ziemi rzeczy, np. uznała, że wszyscy uczniowie, którzy nie mówią po baskijsku, są obcokrajowcami, czyli Hiszpan mieszkający w Kraju Basków jest obcokrajowcem.