Ironia losu Danny (54 lata) siedzi na chodniku, opierając się o ścianę jednego z domów w katolickiej dzielnicy Ardoyne w północnym Belfaście. Pali skręta. Wokoło unosi się intensywny zapach farby. Jego ubranie, dłonie i twarz są nią pochlapane. Pozdrawiają go przechodnie, lokalni taksówkarze i dzieci wracające ze szkoły. Na ścianie za nim jeszcze wilgotne malowidło. Czy namalowałbyś mural w protestanckiej dzielnicy? Danny: "Chciałbym. Ale nie jestem pewny, czy już mógłbym tam malować. Nie wiem, czy byłbym bezpieczny". W ciągu ostatnich 40 lat w Irlandii Północnej powstało około 2 tys. murali. Przedstawiają lokalnych bohaterów, przypominają o ważnych wydarzeniach. Przede wszystkim jednak są wyrazem przekonań religijnych i politycznych skłóconych społeczności Belfastu. 3,3 mln funtów przeznaczył rząd na program, który ma zatrzeć widoczne ślady dyskryminacji na tle poglądów politycznych i religijnych w Irlandii Północnej. Murale o rasistowskim charakterze są zamalowywane w całym kraju, a w ich miejscach powstają nowe obrazy. Jak twierdzi rząd, ma to stworzyć lepszą atmosferę i zachęcić skłócone społeczności do dialogu. Shankill, protestancka dzielnica Belfastu. Danny: "Widziałeś kiedyś sektariańskie murale w naszych dzielnicach? Odpowiedz! W tej wojnie nigdy nie chodziło o religię. Tutaj chodziło o kolonizację. Nie widzę nic złego w naszych muralach. Jeśli spojrzysz na ten, którym zajmuję się teraz i na te, które powstały 20 lat temu, nie zauważysz różnicy. Mówią, że przemalują murale, że zmienią nasze życie na lepsze. Co to znaczy na lepsze!? Oni nigdy nic nie zrobili dla mojej społeczności! Sami radzimy sobie z problemami!". Po drugiej stronie ulicy zatrzymuje się czarna taksówka. Wysiada trójka młodych turystów z Hiszpanii. Danny pozwala się sfotografować z muralem w tle. Następnie dopala skręta, zabiera farby i pędzle, przenosi się ulicę dalej, gdzie czeka na niego kolejna biała ściana. Danny: "Wiem. Chcesz wiedzieć, czy byłem w IRA. Gdy wybuchł konflikt, wszyscy z naszego pokolenia wstępowali do IRA. Większość z nas skończyła w więzieniu lub zginęła. Ja siedziałem dwa razy. Pierwszy raz na początku lat siedemdziesiątych. Byłem kilka razy postrzelony i osadzony na osiem lat w Long Kesh za napad na bank. Pieniądze z napadu były przeznaczone na broń dla IRA. W więzieniu po kryjomu przygotowywałem ulotki i plakaty promujące działania republikanów. Po wyjściu na wolność chciano, bym robił to na większą skalę. Po roku znowu mnie aresztowali. Widzieli, że budujemy maszynę polityczną Sinn Féin, więc ze mną aresztowali wiele innych osób, m.in. Gerry`ego Adamsa i obecnego mera Belfastu Toma Hartleya. On też był częścią zespołu. Czy to nie ironia losu? 30 lat później mój stary kumpel jest merem Belfastu!". W cieniu peaceline Cluan Place we wschodnim Belfaście. Ślepa uliczka. 25 domów. Nad nimi wznosi się wysoki mur oddzielający miejscowych protestantów od katolickiej dzielnicy. Podobnych murów, ironicznie nazwanych "peacelines", rozdzielających poróżnione społeczności, jest w mieście więcej. Powstawały w latach sześćdziesiątych. Pierwsze barykady wznosili katolicy i protestanci. Później konsekwentnie dodawała je armia brytyjska jako tymczasowe środki bezpieczeństwa. Ci, którzy mieszkają w bezpośredniej bliskości muru uważają, że są one niezbędne. Czują się dzięki nim bezpiecznie. Inni twierdzą, że, być może, dopiero kolejne pokolenia usuną peacelines. Mieszkańcy terenów przy murach cierpią z powodu różnic socjalnych i ekonomicznych, bo urzędnicy i przedsiębiorcy unikają tych miejsc. Na Cluan Place powiewają brytyjskie flagi. Nie ma roślinności. Kamery zamocowane na wysokich masztach monitorują ulicę. Na murze tabliczka: "No ball games". Na ścianie domu, w rzędzie po prawej stronie, mural z napisami, wspomnienie z czasów konfliktu: "5 osób zastrzelonych. Wysadzone domy. Spalone domy. 20 rodzin wypędzonych przez IRA. Wciąż jesteśmy Brytyjczykami. Nie poddamy się". Drzwi otwiera mężczyzna. Wygląda na zdezorientowanego. Bardzo uprzejmy, jednocześnie czymś bardzo przejęty. Proponuje herbatę. W salonie bałagan. Porozrzucane gazety, brudne kubki, popielniczka pełna niedopalonych papierosów. Na najwyższej półce biblioteczki 4 książki. Reszta półek pusta. Porządek panuje tylko na stoliku w końcu pokoju. Obok małego, starego odtwarzacza płyt kompaktowych leżą starannie poukładane płyty CD. Przeprasza za bałagan. Mówi, że miał trudną noc. William (48 lat): "Wczoraj mój przyjaciel popełnił samobójstwo. To szok dla wszystkich. Był zawsze pogodny. Miał powodzenie w interesach. Wspaniałą rodzinę". Obecnie w Irlandii Północnej wskaźnik samobójstw jest najwyższy w Europie. Ich liczba gwałtownie wzrosła po zakończeniu konfliktu. Jak twierdzą specjaliści z University of Ulster, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych życie w zjednoczonych walką społecznościach dawało poczucie przynależności, wyznaczało jasny cel. Teraz ludzie zdani na siebie nie radzą sobie z problemami. Dzięki wysokim nakładom finansowym rządu i intensywnej pracy organizacji pozarządowych ilość samobójstw w roku 2007 spadła o 17 proc. To jeszcze nie przełom. William zapala kolejnego papierosa. Trzęsą mu się dłonie. Natychmiast zmienia temat. Pyta, czy lubię muzykę i włącza płytę. Jest zdenerwowany. Kilka płyt spada na podłogę. William: "Uwielbiam muzykę. Szczególnie folk irlandzki. Nie gram, ale działam w irlandzkim zespole. Zajmuję się sprzętem. Sąsiedzi nie zawsze są zadowoleni z moich kontaków z Irlandczykami. Ale ja nie pozwalam sobie wejść na głowę. To nie oznacza, że musimy od razu integrować się z katolikami. Trzeba po prostu iść do przodu. Sprawy same się porozwiązują". Wciąż pali jednego papierosa za drugim, ale muzyka, której słucha, wyraźnie go relaksuje. Trochę śpiewa. Nogami wystukuje rytm. Zmienia płyty. Potem przenosi się do kuchni, gdzie przygotowuje kolejne kubki herbaty z mlekiem. William: "Sporo w życiu podróżowałem. Byłem hippisem. Dziś już nie planuję zmieniać miejsca zamieszkania. Tutaj jest mi dobrze". Mimo wyjątkowo słonecznego dnia w kuchni panuje półmrok. Mur, który znajduje się kilka metrów dalej, rzuca cień na dom Williama. Gdybym mogła, zastrzeliłabym go Centrum Belfastu. Młodzi ludzie coraz rzadziej przywiązują wagę do podziałów religijnych. Częściej oddają się zabawie, nie stroniąc od alkoholu i innych używek. Po drugiej stronie muru jest Short Strand, katolicka dzielnica wschodniego Belfastu. Madrid Street, drzwi domu otwarte. Na półce skromnego salonu palą się świeczki, stoją figurki świętych, różaniec. Na ścianie duży krzyż. Obok domowego ołtarzyka siedzi starsza kobieta. "Zapisałeś się do Credit Union?" - pyta - "to wspaniałe miejsce. Można tam dostać nisko oprocentowane pożyczki. Tylko przez ten cholerny mur trzeba chodzić tam naokoło!". Bez kobiet, takich jak Marie (75 lat), cała kampania IRA nie byłaby możliwa. To ona karmiła chłopaków, gdy byli głodni. To u niej odpoczywali. Dawała im pieniądze na papierosy, choć, jak sama mówi, oni nigdy o to nie prosili. Dla nich przechodziła obok patroli policji z karabinami pod spódnicą. Gdyby ją wtedy złapali, do dziś siedziałaby w więzieniu. Najważniejsze jednak było dla niej, żeby od tych wszystkich problemów z daleka trzymać dzieci. "Niewiele pamiętam z konfliktu" - mówi Tony (45 lat), syn Marie, podając matce herbatę i scone`a. Mieszka z nią przez całe życie. Jest epileptykiem. Jąka się. "Pamiętam dni, gdy nie było prądu i musieliśmy rozpalać ogień i gotować na ulicy. Pamiętam też poranki, gdy wstając z łóżka musiałem uważać, żeby nie nadepnąć śpiących na podłodze obcych mężczyzn". Marie śmieje się i mruga porozumiewawczo okiem. Marie: "Wśród protestantów są dobrzy ludzie. Kiedyś, zanim wybudowali ten mur, byliśmy wspaniałymi sąsiadami. Nikt nie chciał tego podziału. Kiedyś nikt nawet nie wspominał o religii. Wszyscy żyliśmy w zgodzie. Moja serdeczna przyjaciółka, Agnes, jest protestantką. Wyjątkową osobą. Często do siebie dzwonimy, czasami spotykamy się na herbatę. Ale dzisiaj nie poszłabym do jej domu. Tam ludzie wiedzą, kim jestem. Nic by mi nie zrobili, ale moja obecność tam mogłaby ściągnąć na nią gniew sąsiadów". Przez otwarte drzwi wbiega kilkuletni chłopiec. Bez słowa staje przed Marie i wyciąga rekę. Ona kładzie mu na dłoni jakieś drobne. Chłopiec wybiega. Skąd więc ten konflikt? Marie: "Ian Paisley. To jego wina. Gdybym mogła, zastrzeliłabym go. Boże, wybacz mi. Wiem, że nie powinnam tak mówić. Ale ja go naprawdę nienawidzę, nienawidzę". Ian Paisley (82 lata) był premierem rządu Irlandii Północnej i liderem partii DUP (Democratic Unionist Party). Z obu funkcji ustąpił 5 czerwca 2008 roku. Przez lata był liderem Kościoła protestanckiego i otwarcie nawoływał do nienawiści do katolików. W miarę upływu lat jego skrajne poglądy antykatolickie słabły. Ostatecznie 26 marca 2007 roku zasiadł przy jednym stole z Gerrym Adamsem, liderem partii Sinn Féin, aby przedyskutować kwestię podziału władzy w państwie. Ikony konfliktu w Irlandii Północnej razem - to historyczne wydarzenie, pisały media na całym świecie. Marie sięga po medalion z Janem Pawłem II i świeczkę z wizerunkiem Matki Boskiej. Z ręki zdejmuje bransoletkę. "To dla ciebie, to dla twojej matki, a to dla twojej kobiety" - mówi - "ale schowaj to i bądź ostrożny!". W cieniu wspomnień Short Strand to katolicka enklawa we wschodnej, protestanckiej części miasta. Z trzech stron protestanci, z czwartej rzeka Lagan. Mur, który otacza dzielnice, pogłębia uczucie klaustrofobii jej mieszkańców. Nie chcą się wyprowadzać. To jest ich miejsce. Kaplica, bar, sklep z alkoholem, mały zakład bukmacherski. Największy budynek to komisariat policji otoczony wysokim murem z siatkami zabezpieczającymi. W czasie konfliktu policja była celem zamachów bombowych. Dziś w tej fortecy służbę pełni tylko 2 policjantów. W Short Strand mieszka około 3 tys. osób. Wśród nich 200 protestantów. - Spotkaliśmy się 14 lat temu w barze w centrum miasta. - Nie, Darren, to było 16 lat temu. - Jezu! 16 lat z tobą!? A miałem tam spotkać inną dziewczynę! Darren (50 lat), protestant, wysoki i przystojny, ale bez zębów z przodu. Przy pierwszym spotkaniu próbuje to ukryć. Teresa (56 lat), katoliczka, niska i okrągła. Zawsze zadbana. Razem oglądają Discovery Channel, razem grają w bingo. Kiedy się poznali, Darren nie odprowadził Teresy do domu, bo bał się wchodzić do katolickiej dzielnicy. Z czasem miłość wzięła górę nad rozsądkiem i wprowadził się do Teresy. Żył w lęku, rzadko wychodził z domu. Pił, aby poradzić sobie ze strachem. W tym okresie każdego ranka docierały do nich informacje o śmierci kogoś z bliskiego otoczenia, a protestant mieszkający w katolickiej dzielnicy był łatwym celem. Do tego wspomnienia z przeszłości... Darren: "Północny Belfast. Z dwoma innymi kumplami graliśmy w szachy na powietrzu. Dochodziła siódma wieczorem. Oni chciali już skończyć. Ja prosiłem, żebyśmy rozegrali jeszcze jedną partię. Nagle usłyszeliśmy: bam, bam, bam! Jednego z nas trafili w głowę. Chiałem mu pomóc, bo wciąż się ruszał. Ale to były już tylko pośmiertne drgawki. Zginął z rąk IRA tylko dlatego, że był protestantem. Nie było innego powodu. Potem samochód, którym nadjechali, znaleziono spalony w katolickim Ardoyne". Teresa przez cały czas spokojnie głaszcze psa, który siedzi pomiędzy nią i Darrenem na białej, skórzanej kanapie. Darrenowi łamie się głos. Po tym wydarzeniu zrozumiał, że w tym konflikcie nie ma miejsca na neutralność. Aby bronić swojej protestanckiej społeczności przyłączył się do UDA (Ulster Defence Association), największej organizacji paramilitarnej. I choć dzisiaj wszystko jest już skończone, Darren nie chce, aby jego katoliccy sąsiedzi dowiedzieli się o tym. Przez 20 lat podobne ostrzeliwanie z broni maszynowej, zamachy bombowe, podpalenia i zabójstwa były codziennością ulic Befastu. Dzisiaj specjalnie utworzona grupa detektywów w Irlandii Północnej bada przypadki morderstw z czasów konfliktu. Nie jest jednak skuteczna, a koszt jej działalności jest zbyt duży i wpływa hamująco na codzienną pracę policji. Co poczuliście, gdy Ian Paisley i Gerry Adams w końcu zasiedli do rozmów? Teresa: "Ja - złość. Powinni byli to zrobić 30 lat temu! Nie musiałoby zginąć tylu niewinnych ludzi!". Darren: "A ja się cieszę. Bo jeśli tacy wrogowie w końcu ściskają sobie dłonie, jeśli może się to zdarzyć tutaj, to może się to zdarzyć w każdym miejscu na świecie". tekst i zdjęcia: Jakub Świderek