W tym roku po raz pierwszy w sprawozdaniach finansowych po wyborach prezydenckich pełnomocnicy finansowi będą musieli wymienić darczyńców. Mają na to 3 miesiące od terminu wyborów. Tegoroczna kampania wyborcza - według wstępnych zapowiedzi rzeczników i przedstawicieli firm - obędzie się bez pieniędzy Jana Kulczyka (właściciela Kulczyk Holding S.A., pierwszego na liście najbogatszych ludzi według tygodnika "Wprost"), Aleksandra Gudzowatego (nr 2. na liście) czy Ryszarda Krauze (nr 3., właściciela Prokom Software i Prokom Investments, które to firmy nigdy nie wspierały finansowo żadnej kampanii wyborczej ani żadnej partii politycznej). Do boju nie ruszy też firma Arthur Andersen, która wspomagała w wyborach parlamentarnych w 1997 r. trzy największe partie - AWS, SLD i UW. Podobnie zachowa się spółka Agora (wydawca "Gazety Wyborczej"), która 3 lata temu wpłaciła 300 tys. zł na kampanię Unii Wolności. Według ordynacji wyborczej osoba fizyczna może zasilić dany komitet wyborczy najwyżej "15-krotnością najniższego miesięcznego wynagrodzenia za pracę pracowników w dniu poprzedzającym rozpoczęcie kampanii wyborczej", natomiast pozostałe podmioty (z wyłączeniem partii) - kwotą nie przekraczającą 100-krotności tego wynagrodzenia. Po wyborach w 1995 r. Aleksander Kwaśniewski wykazał, iż wydał na kampanię prawie 3 mln 400 tys. zł. Natomiast Lech Wałęsa - 2 mln 768 tys. zł. Wpisany do obecnej ustawy limit wydatków na kampanię wynosi 12 milionów złotych.