"La Repubblica" pisze w niedzielę, że internauci masowo sprawdzają, kto ile zarabia. Niektórzy zaś narzekają, że mają za małe pensje w porównaniu z innymi. Mimo że główny inspektor ochrony danych osobowych zażądał natychmiastowego zablokowania strony internetowej centralnego urzędu skarbowego, na której pojawiły się zeznania podatkowe, wciąż dostępne są skopiowane strony z tymi danymi. Prokuratura w Rzymie wszczęła dochodzenie w sprawie naruszenia prywatności obywateli, a takie przestępstwo karane jest aresztem. Ostrzega się, że kopiowanie tych danych jest nielegalne. Główny urząd skarbowy bronił się w środę, gdy wybuchł ten skandal, że zgodnie z przepisami zagwarantował "przejrzystość" realizacji polityki podatkowej. Wiceminister finansów Vincenzo Visco, obarczany odpowiedzialnością za ujawnienie deklaracji, także twierdzi, że postąpił zgodnie z prawem. I choć do prokuratur w całym kraju trafiło już ponad sto pozwów w sprawie naruszenia prywatności, łamana jest ona nieustannie, bo deklaracje podatkowe są wciąż przeglądane przez włoskich internautów i, jak zauważa prasa, wywołują zdumiewające reakcje. Protestują włoscy strażacy, którzy dopiero z ujawnionych deklaracji podatkowych dowiedzieli się, że zarabiają znacznie mniej niż inne grupy zawodowe. "La Repubblica" zauważa, że uczniowie zaglądają na strony z zeznaniami podatkowymi nie po to, by dowiedzieć się, ile zarabiają znani piłkarze, ale jakie są pensje ich nauczycieli oraz rodziców ich kolegów z klasy. "Przez dwa dni kraj się zmienił" - podkreśla rzymska gazeta. Na łamach tego samego dziennika znany przedsiębiorca Stefano Ricucci, który spędził kilka miesięcy w areszcie pod zarzutem oszustw i odpowie za nie przed sądem, powiedział w wywiadzie, że zarabia znacznie więcej, niż informują włoskie media na podstawie ujawnionych deklaracji.