Z komunikatu ministerstwa w sprawie "rosyjskiego łącznika", którego do MON wpuścił Antoni Macierewicz, o czym donosił w swojej publikacji "Fakt" wynika, że szef obrony narodowej będzie teraz sprawdzał... samego siebie. Gazeta wyjaśnia, że chodzi dokładnie o sprawę z 2007 r., kiedy szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego był obecny szef MON, Antoni Macierewicz. To właśnie on zgodził się, by wydać poświadczenie bezpieczeństwa dla Jacka Kotasa. Został on nazwany "rosyjskim łącznikiem", bo - jako prezes spółki Radius - miał powiązania ze światem przestępczym oraz rosyjskimi biznesmenami z przeszłością w KGB. Resort odniósł się do sprawy w specjalnym oświadczeniu. Stwierdził w nim, że poświadczenie bezpieczeństwa zostało wydane Kotasowi na wniosek jego ówczesnego przełożonego - Aleksandra Szczygły, szefa resortu obrony narodowej. "Obrzydliwe jest to, że Antoni Macierewicz zwala winę na swojego śp. kolegę. A przecież minister wnioskuje do SKW po to, żeby ona sprawdziła czy dana osoba spełnia wymogi, by uzyskać dostęp do informacji niejawnych" - komentuje w rozmowie z "Faktem" Tomasz Siemoniak. Z komunikatu resortu wynika ponadto, że MON z Antonim Macierewiczem na czele ma wyjaśnić sprawę, w którą zamieszany jest... minister obrony, a przed dekadą szef SKW. Formalnie "wyjaśnieniem wszystkich okoliczności tamtych decyzji" zajmie się Piotr Bączek, obecny szef wojskowych kontrwywiadowców - dodaje dziennik. Więcej w "Fakcie".