Ostatni hit tej kontrowersyjnej i znanej z ciętego języka oraz bardzo dosadnych opinii publicystki w największym skrócie opisuje współczesny liberalizm (albo wręcz libertynizm) polityczny (nie mylić z gospodarczym), jaki wyznaje spora część amerykańskich mediów i elit. Kluczem do zrozumienia książki Ann Coulter jest słowo "wyznają" - uważa ona, że dziś liberalizm polityczny nie jest jedynie jakąś formą prezentowania swoich poglądów, ale swoistą "religią", która nie znosi sprzeciwu, ma swoje "sakramenty" i "dogmaty", swoich "proroków" oraz nagminnie korzysta z prawa do ekskomunikowania każdego, kto myśli inaczej. Na poparcie swoich tez autorka "Bezbożności" przytacza szereg dowodów, zaczerpniętych z amerykańskiego życia politycznego i społecznego, w tym szeroko opisuje trwającą od lat w Ameryce debatę na aborcją uznając ją za jeden z podstawowych "sakramentów kościoła liberalizmu". Coulter niezwykle mocno krytykuje też amerykańskie publiczne szkolnictwo, a szczególnie tzw. wychowanie seksualne uznane przez nią za zwyczajne pranie dziecięcego mózgu. W książce nie zabrakło też uwag na temat ruchu gejowskiego i stosunku do oczekiwań homoseksualnego lobby. - Jeśli jesteś przeciwko aborcji, a na dodatek sprzeciwiasz się prawu homoseksualistów do zawierania związków gejowskich i adopcji dzieci zostaniesz przez kapłanów tego kościoła wyklęty i publicznie napiętnowany - uważa Ann Coulter. Autorka "Bezbożności" uspokaja czytelnika, że wyznawcy tej nowej "religii bez Boga" zamieszkują głównie oba wybrzeża USA i tworzą zamknięte enklawy w wielkich, kosmopolitycznych metropoliach. Ich dominującym sposobem widzenia świata jest oskarżanie tych, którzy mają odwagę zaprezentować inne niż "bezbożni" zdanie. Trudno nie zgodzić się z wieloma poglądami Ann Coulter, nawet jeśli są "po amerykańsku" przerysowane. W jednym jednak konserwatywna publicystka nie ma racji: zawężając krąg wyznawców "kościoła liberalizmu" jedynie do Ameryki myli się. Lektura rezolucji Parlamentu Europejskiego na temat niepokojących i złych zjawisk społecznych występujących w niektórych krajach członkowskich udowadnia, że "kościół liberalizmu" ma swoich wyznawców także w Europie. Wprawdzie PE jeszcze nas nie ekskomunikował jako kraju gdzie panuje "homofobia, rasizm, nacjonalizm, antysemityzm i ogólnie nietolerancja", ale wyraźnie nam pogroził, że następnym razem taki wyrozumiały nie będzie. Wydaje mi się, że rezolucja Parlamentu więcej niż o Polsce, mówi jednak o nim samym, o wszechobecnej w tym gremium poprawności politycznej i przekonaniu, że oni wiedzą najlepiej, co jest dobre, a co złe. Nie do końca jestem też przekonany, czy przygotowujący rezolucję socjaliści, zieloni i liberałowie wiedzieli co naprawdę krytykują: zestawiono w jednym rzędzie zabójstwa i burdy uliczne na tle rasowym z krytyką homoseksualizmu, chuligańskie wybryki ukazano jako odpowiedź czynem na treści płynące z eteru Radia Maryja, a jedynym pozytywnym zjawiskiem, jakie zauważono w Polsce, była tegoroczna parada gejowska. Zachęcono przy tym Unię Europejską do "podjęcia odpowiednich środków dla wyrażenia swoich obaw, a zwłaszcza zajęcia się kwestią udziału w rządzie LPR", na dodatek, "której przywódcy nawołują do nienawiści i przemocy". Podobnie bezsensownych uwag pod naszym adresem jest więcej, a każda z nich utrzymuje mnie w przekonaniu że 301 europosłów nie do końca wie, o jakim kraju mówi. Skąd takie pomieszanie pojęć i faktów? Może eurodeputowani byli tak zajęci słuchaniem felietonów nadawanych w Radiu Maryja, że uszedł ich uwadze fakt zniszczenia w ostatnich latach setek macew na żydowskich cmentarzach we Francji i Niemczech, a wpatrywanie się w chmurne oblicze Romana Giertycha, spowodowało chwilowy zanik pamięci i pominięto fakt, że skrajnie nacjonalistyczne, a czasem wręcz postfaszystowskie partie mają swoich parlamentarzystów w Niemczech i Danii i stanowią poważną siłę polityczna lokalnych układów? Jakoś dziwnie w Brukseli i Strasburgu nie może się przebić rezolucja otwarcie potępiająca komunizm i uznająca go za system równie zbrodniczy co faszyzm. Wreszcie na próżno szukać stanowczego "nie" Parlamentu Europejskiego, kiedy niszczone i profanowane są symbole chrześcijaństwa, a to, w co nadal wierzą miliony Europejczyków, jest przedmiotem często prymitywnej napaści i kpiny? Nie znalazłem też w rezolucji choćby cienia współczucia wobec ofiar wśród duchownych innych niż judaizm religii, a w ostatnim czasie właśnie w Europie miało miejsce kilka takich zdarzeń. Jak widać, siła europejskich wyznawców "kościoła liberalizmu" jest nie mniejsza niż za wielką wodą. Jestem chyba ostatnim, który chciałby bronić Romana Giertycha albo czuł się szczęśliwy z powodu aktualnego układu politycznego, jaki jest w Polsce. Nie należę również do miłośników Radia Maryja. Kiedy jednak czytam stek obraźliwych pomówień, jakie płyną z jednej z najważniejszych europejskich instytucji, czuję się po prostu obrażony. Ogarnia mnie złość także i z tego powodu, że pod tymi nieprawdziwym obrazem naszego kraju podpisali się także niektórzy z polskich eurodeputowanych. Jak widać, zbyt długie przebywanie w stalowo-szklanym budynku EU Parlamentu szkodzi. Przede wszystkim zdrowemu rozsądkowi.