Jakoś nikt nie chciał wierzyć, że podobne procesy w byłej NRD lub Czechosłowacji nie przyniosły owych tragicznych efektów. Może za wyjątkiem paru rozwodów, kiedy okazało się, że żona lub mąż zamiast przykładnie kochać na swoją drugą połowę donosili. Pewnie też podczas lektury teczek kilku sąsiadów posprzeczało się i dało sobie po twarzy wyrównując tym samym historyczne rachunki. U nas o podobnych zjawiskach nie słyszałem, choć - co wydaje się rzeczą jasną jak słońce - lustracja jako zjawisko z gruntu mało przyjemne, swoje ofiary mieć musi. Ponieważ w Polsce wszystko jest trochę inne niż normalnie, dlatego w pierwszej kolejności ofiarami stają się ci, którzy pragną prawdy. Przykład ks. Zaleskiego jest tego najlepszym dowodem. Ale okazuje się, że można stać się także ofiarą lustracji de facto nie mając nic wspólnego z teczkami. Nic, poza głoszoną publicznie własną opinią, że prawda powinna być ujawniona, a ludzie którzy mają sobie co nieco do zarzucenia przynajmniej powinni przeprosić. Mniej więcej to głosił Tomek Terlikowski - młody dziennikarz, zdaje się nawet doktor filozofii na katolickiej uczelni i popularny komentator spraw religijnych. Na swoje nieszczęście Terlikowski prowadził w publicznej telewizji program redakcji katolickiej "Między ziemia a niebem" i właśnie te wyraziste i zdecydowane poglądy sprawiły, że na razie (a może w ogóle) go tam nie zobaczymy. Tylko naiwny może sądzić, że Terlikowski coś nagadał z ekranu telewizora, przed lub po niedzielnym spotkaniu z papieżem. Chodzi o komentarze wygłaszane w innych mediach. Można zastanawiać, się co takiego powiedział dziennikarz współpracujący z redakcją katolicką, co skazuje go na banicję? Może sprzeciwił się nauce Kościoła? Albo krytykował biskupów i podważał prawdy wiary? Narzekał na papieża? Nic z tych rzeczy - wyraził swoje osobiste ubolewanie nad faktem braku stanowczości i nieradzeniem sobie z problemem lustracji w Kościele. W to, że powiedział tzw. świętą prawdę chyba nikt nie wątpi, ale jak się okazuje dla szefów redakcji katolickiej było to o jedno słowo za dużo. Przy okazji zawieszenia czy wyrzucenia Terlikowskiego przypomniałem sobie historię innego dziennikarza pracującego jeszcze niedawno w tej samej katolickiej redakcji. Gdyby Terlikowski był działaczem zwycięskiej partii (najlepiej prawicowej), prawicowym radnym (a nawet przewodniczącym rady największego w Polsce miasta), publicznie nie krył swoich sympatii w popieraniu otwarcie jednego z kandydatów na prezydenta, nadto sam miał aspiracje zasiadania w radzie radia i telewizji, to pewnie mógłby dalej prowadzić program, bujając widzów "między ziemią a niebem". Niestety, Terlikowski takich ambicji najwyraźniej nie ma. Ma za to ambicje jasnego i wyraźnego wyrażania swoich poglądów. I za to został przykładnie ukarany. Ktoś powie, że Sowa znów się wtrąca i czegoś (kogoś) czepia. Dlatego muszę tu jeszcze dodać coś od siebie: znam Tomka Terlikowskiego od lat - kiedyś pracowaliśmy razem w Radiu Plus, komentując m.in. papieskie pielgrzymki i wydarzenia z życia Kościoła. Tomek swoją pryncypialnością w sprawach religijnych niejednego wręcz denerwował albo zadziwiał. Zawsze za to starał się służyć Kościołowi w stopniu, który daleko wykraczał poza zawodowe obowiązki. Dlatego kiedy dowiaduję, się że redakcja programów katolickich dystansuje się od jego osoby i odsuwa go od prowadzenia programu uważam to za rzecz co najmniej niesprawiedliwą. Zwłaszcza, że kiedyś szefom tej samej redakcji podobnego wyczulenia i troski o bezstronność zabrakło. Ks. Kazimierz Sowa Z ostatniej chwili: Jak podała "Rzeczpospolita" , Tomasz Terlikowski został przywrócony do pracy w TVP po interwencji szefa telewizji, Bronisława Wildsteina