Gdyby Rahman spokojnie siedział w Pakistanie i porzucił myśl o losie swoich dzieci, nikt by o nim nie wiedział. On jednak w końcu upomniał się o nastoletnie córki i wrócił do swojej ojczyzny, odbudowywanej od kilku lat dzięki miliardom dolarów amerykańskiej pomocy i służbie tysięcy europejskich (w tym i polskich!) żołnierzy. Jego "grzechem śmiertelnym" było porzucenie islamu na rzecz chrześcijaństwa, a za to - zgodnie z islamskim prawem szariatu - grozi tylko jedna kara. Na szczęście w poniedziałek wieczorem odzyskał wolność, gdyż uznano, że "ze względów psychicznych nie jest w stanie odpowiadać przed sądem". Jednym słowem z Rahmana zrobiono wariata, co w końcu uratowało mu życie, a prezydentowi Afganistanu dało złudzenie, że wprowadza w tym islamskim kraju demokrację, tym razem robiąc to dosłownie na wariata. Właściwie możemy się cieszyć - uratowano życie człowieka. Niemniej, sprawa nie należy do "szczęśliwie" zakończonych. Przed tygodniem niemiecki "Der Spiegel" opublikował ciekawy artykuł pokazujący fiasko demokratycznych i amerykańsko - europejskich rozwiązań, jakie próbowano zaprowadzić w Afganistanie. Rządzący od czterech lat tym muzułmańskim krajem ulubieniec Zachodu, "wytworny arystokrata i najbardziej elegancki wśród wszystkich prezydentów", Hamid Karzaj, musiał dość gęsto się tłumaczyć z wydarzeń, które skierowały oczy demokratycznego świata na ten kraj. Nagle okazało się, że Zachód uśpiony zwycięstwem Karzaja zupełnie przeoczył w afgańskiej konstytucji całkowicie sprzeczne zapisy mówiące z jednej strony o poszanowaniu praw wynikających z Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a z drugiej aprobujący de facto zakaz porzucenia islamu na rzecz innych religii. Tymczasem pojmowanie konstytucji jest, jak we wszystkich islamskich państwach, kwestią wiary oraz dowolnej interpretacji mułłów i laickich sędziów. Oni zaś zawsze będą stawali po stronie radykalnych zasad islamu, choćby świeckie władze odgórnie nakazały przestrzeganie artykułu drugiego afgańskiej konstytucji gwarantującego wolność wyznawania religii dla "członków innych religii", za wyjątkiem Afgańczyków urodzonych jako muzułmanie, którzy nie mogą zmienić swej wiary. Stąd pomysł na zastosowanie triku w postaci ogłoszenie Rahmana wariatem i tym samym dotrzymanie słowa danego zachodnim politykom, że konwertyta wyjdzie na wolność. Z drugiej strony nic nie jest jeszcze przesądzone, ponieważ nawet umiarkowani mułłowie dalej utrzymują, że bohater historii "jest winny" i dlatego, jak powiedział Abdul Raulf, kaznodzieja jednego z kabulskich meczetów, jeżeli nie kat, to sami ludzie go zabiją dodając kabulskiej ulicy dość precyzyjną wskazówkę co należy zrobić: "jego głowa powinna zostać odcięta". Przy okazji warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden wymiar tej sprawy: kiedy przed miesiącem na Zachodzie gazety opublikowały karykatury Mahometa, muzułmanie uskarżali się na brak szacunku wobec ich religii. Gdy teraz chodziło o brak tolerancji wobec chrześcijan i wolności swobodnego wyznawania religii, w wielu świecie muzułmańskim sprawa nie wywołała żadnej dyskusji, gdyż nikt nawet nie wezwał przywódców świata islamu do zajęcia stanowiska. Tymczasem Afganistan to nie jakaś samotna wyspa - prześladowania chrześcijan trwają w Indonezji, Somalii czy Nigerii. W niektórych krajach islamskich istnieje formalny zakaz posiadania nawet Biblii, nie mówiąc o swobodzie wyznawania innej wiary. Przy każdej nadarzającej się okazji dochodzi też do palenia kościołów (jak to było niedawno w Pakistanie). A przecież to tylko przykłady. Może rzeczywiście kiedy po raz kolejny wyślemy w te rejony polskich żołnierzy, warto zastanowić się nad sensem słów, jakie napisał były prezydent Włoch, Francesco Cossiga,: "to niedopuszczalne, że nasi żołnierze oddają życie za fundamentalistyczne reżimy". Ks. Kazimierz Sowa