Jest to efekt demograficznego przejścia do niższej płodności i umieralności. Przejście to staje się możliwe dzięki postępom w medycynie i organizacji życia społecznego oraz upowszechnieniu kultury i edukacji. Długoterminowe prognozy ONZ wskazują, że tendencje te utrzymają się i jeśli wykluczyć wydarzenia, których dziś nie sposób przewidzieć, ok. 2100 r. liczba ludności Ziemi ustabilizuje się na poziomie 11-11,5 mld. W przeciwnym razie może nas czekać czarny scenariusz i, bardziej teoretyczna niż realna, wizja "Dnia Miejsc Tylko Stojących", gdy na osobę przypadałoby zaledwie 0,5 m2 powierzchni. Jeśli przyrost naturalny utrzymałby się na dotychczasowym poziomie, dzień ten mógłby nastać jeszcze przed końcem obecnego tysiąclecia. Nadal najszybciej przyrasta ludność w krajach najsłabiej rozwiniętych i najuboższych. W wielu wciąż trwa eksplozja demograficzna. Są to przede wszystkim państwa muzułmańskie, czarnej Afryki i Azji Południowo- Wschodniej. W regionach "biednego Południa" zamieszkuje już przeszło 80% mieszkańców Ziemi i wszystko wskazuje, że odsetek ten będzie rósł. Spośród 20 najludniejszych państw świata tylko cztery reprezentują wyższy poziom życia (USA, Rosja, Japonia i Niemcy). Pozytywna rola wysokiej liczby ludności kraju zależy oczywiście od możliwości jej utrzymania i zatrudnienia. W przeciwnym razie duże zaludnienie nie jest źródłem siły, lecz hamulcem rozwoju gospodarczego. Prawidłowość tę obserwujemy w przypadku większości państw Trzeciego Świata. Rzesze biednej ludności nie uczestniczą w rynkowej wymianie towarów i usług, bo nie mają pieniędzy. W efekcie rzutuje to na ich warunki bytowe. Rozpiętość skali dochodów i poziomu życia między krajami bogatymi a uboższymi szybko rośnie i w wielu przypadkach wynosi jak 50:1, a nawet jeszcze więcej. (Według danych Banku Światowego dochód narodowy brutto na głowę mieszkańca w USA i Europie Zachodniej w 2005 r. przekroczył 30 tys. dol., tymczasem w takich rejonach jak czarna Afryka, Indie czy Bangladesz sięgał ledwie kilkuset dolarów). Tak duże dysproporcje niosą groźbę potencjalnego głębokiego konfliktu cywilizacyjnego. Okazuje się, że niezwykły postęp technologiczny, jaki dokonał się w ciągu XX w., nie poradził sobie ze skutecznym transferem tych zdobyczy do krajów słabiej rozwiniętych. W równym stopniu dotyczy to zapasów żywności, które znajdują się głównie w rękach bogatej Północy. Chociaż zaawansowane technologie produkcji rolniczej i przemysłowej dają możliwość wyżywienia całej planety, wciąż bardzo wielu ludzi głoduje. Według szacunków ponad miliard osób ma na swoje utrzymanie mniej niż dolara dziennie. W samej tylko Afryce w 2003 r. głód zbierał śmiertelne żniwo, m.in. w Etiopii, Mozambiku, Zimbabwe, Angoli i Nigerii. Ziemie strefy gorącej do rolniczego wykorzystania nadają się zresztą w mniejszym stopniu. Gleby są tu uboższe, spore tereny pokrywają lasy tropikalne, a kosztowne techniki uprawy powodują, że nie wszystkie kraje na nie stać. Skrajne ubóstwo i nieprzestrzeganie zasad higieny (brak czystej wody) sprzyjają szerzeniu się chorób zakaźnych, w walce z którymi odniesiono wprawdzie zwycięstwo, ale głównie w Europie, Ameryce Północnej i Australii. W Afryce wysoką śmiertelność wywołuje szerząca się epidemia AIDS oraz zachorowania na odmianę gorączki krwotocznej powodowanej przez wirus Ebola. Z kolei w zacofanych krajach Azji i Afryki poważnym problemem społecznym jest znaczna nadumieralność kobiet. Zjawisko to ma wiele przyczyn. Przede wszystkim liczba kobiet spada z powodu tzw. umieralności okołoporodowej. Zdarza się, że w kręgu kultury muzułmańskiej, ale również np. w Indiach, wydaje się za mąż dziewczynki w wieku 12-13 lat, bo im młodsza panna młoda, tym mniejszy posag. Część spośród nich, z oczywistych względów, nie wytrzymuje trudów porodu. Także wśród noworodków lepszą opieką cieszą się chłopcy jako późniejsi żywiciele rodzin. Wreszcie trudne warunki życia, chroniczne niedożywienie oraz poślednia rola kobiety (np. w krajach arabskich) przyczyniały się do zachwiania proporcji między liczbą kobiet i mężczyzn. Przykładowo, w Indiach i Pakistanie na 100 mężczyzn przypada mniej niż 95 kobiet. W efekcie wielu spośród nich ma trudności ze znalezieniem żony. Notuje się także przypadki handlu kobietami. Inny niepokojący problem to zaburzenia w strukturze wiekowej. Zjawisko to wywołuje bardzo poważne skutki społeczne i polityczne. W krajach Trzeciego Świata w wyniku eksplozji demograficznej liczba dzieci i młodzieży do lat 15 przekracza nawet 40% ogółu ludności. Tak jest m.in. w Nigerii, Pakistanie i Etiopii. Oznacza to, że ludność pracująca musi tam utrzymać proporcjonalnie więcej osób niż w państwach zamożnych, co prowadzi do błędnego koła - kraje biedne są coraz biedniejsze. Z kolei ubóstwo, niski poziom rozwoju powodują, że średnia długość życia jest tam o wiele niższa niż w Europie czy Ameryce Północnej. W przypadku niektórych krajów Afryki różnica ta może sięgać ponad 40 lat. Wiele najuboższych rejonów już teraz boryka się z ewidentnym przeludnieniem. Gęstość zaludnienia na dużych obszarach w Azji przekracza kilkakrotnie średnią światową. W Bangladeszu, Indiach, Wietnamie, Chinach, Egipcie, Nigerii czy Indonezji są całe okręgi, gdzie na kilometr kwadratowy przypada tysiąc osób, a w niektórych dzielnicach Kalkuty czy nigeryjskiego Lagos nawet 50 tys. osób. Efekt jest taki, że kraje te nie tylko nie mogą wydostać się z błędnego koła ubóstwa, ale grzęzną w nim coraz bardziej. Społeczność międzynarodowa intensywnie poszukuje globalnych rozwiązań, które pozwoliłyby uniknąć negatywnych następstw dynamicznego wzrostu ludności. Działalność na rzecz potrzebujących ze strony kościołów, organizacji charytatywnych i różnych nieformalnych instytucji pozarządowych jest bardzo cenna, ale ze zrozumiałych względów może mieć jedynie charakter doraźny. Wiele rządów zdaje się nie przejmować losem swych współobywateli i świadomie prowadzi politykę rozmijającą się z ich oczekiwaniami. Zdarza się, niestety nierzadko, że świadczona pomoc jest marnotrawiona, a kierowane środki zamiast do głodujących trafiają do kieszeni działaczy skorumpowanych reżimów. Niektóre kraje zdecydowały się wprawdzie podjąć drastyczne działania zmierzające do ograniczenia przyrostu naturalnego, i nawet zanotowały na tym polu istotne efekty, ale tak radykalna ingerencja człowieka w prawa natury przyniosła poważne skutki uboczne. Wiele pisano o zainicjowanej w latach siedemdziesiątych w Chinach restrykcyjnej polityce antynatalistycznej. Przypomnijmy, że w jej ramach znacznie podwyższono dolną granicę wieku zawierania małżeństw i lansowano pod przymusem model rodziny jednodzietnej. Masowo stosowano sterylizację i aborcję. Cóż z tego, że polityka ta spowolniła wzrost populacji Chińczyków, skoro równocześnie wprowadziła poważne dysproporcje wśród tej populacji: gwałtownie zwiększyła się liczba ludzi starszych na niekorzyść dzieci i młodzieży, a także liczba mężczyzn w stosunku do kobiet. Chińskie małżeństwa wolały, by na świat przyszedł chłopiec, gdyż mógł on zapewnić rodzicom opiekę na starość. Gdy miała narodzić się dziewczynka, często decydowano się na przerwanie ciąży. Podobne rezultaty przyniosła restrykcyjna kampania w Wietnamie, prowadzona od początku lat dziewięćdziesiątych pod hasłem "Szczęśliwa rodzina to mała rodzina". Za posiadanie więcej niż dwojga dzieci matce groziło zwolnienie z pracy, a ojcu zawodowa degradacja i obniżenie zarobków. Zupełnie inaczej kształtowały się procesy demograficzne w grupie krajów bardziej rozwiniętych. Cechą charakterystyczną tamtejszych społeczeństw było powolne, ale i systematyczne starzenie się oraz szybko upowszechniający się model rodziny małodzietnej, co prowadziło do spadku przyrostu naturalnego. Tej niekorzystnej tendencji nie odwróciła prowadzona przez część państw polityka pronatalistyczna (wysokie zasiłki macierzyńskie i wychowawcze, rozmaite ulgi z tytułu posiadania dzieci etc.). Spektakularny jest tu przykład Europy, której ludność w latach 1995-2005 wzrosła zaledwie o 3 mln, podczas gdy zaludnienie Afryki, liczebnie jeszcze wtedy (1995 r.) porównywalne, powiększyło się o prawie 180 mln. Stary kontynent ma najsłabszą dynamikę przyrostu spośród wszystkich regionów świata. Wyraźny spadek liczby mieszkańców w minionym dziesięcioleciu zanotowano w aż ponad 1/3 państw. Największa "implozja" dotknęła kraje postkomunistyczne: Rosję (148,7 mln w 1993 r. i 142,4 mln w 2006 r.), Ukrainę (odpowiednio 52,2 mln i 46,8 mln) i Bułgarię (8,5 mln i 7,7 mln), a także Polskę i Węgry, republiki nadbałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia) oraz Bośnię i Hercegowinę. Nieustabilizowana sytuacja społeczno-gospodarcza w tych państwach oddziaływała destrukcyjnie na życie rodzinne i przyrost naturalny. Ze względu na brak perspektyw wyjeżdżali ludzie młodzi i wykształceni. Długotrwałe konflikty etniczne w byłej Jugosławii zmusiły setki tysięcy ludzi do emigracji. Spadek zaludnienia w gospodarczo rozwiniętych krajach zachodnich kompensował napływ emigrantów zarobkowych z Europy Wschodniej, Azji i Afryki. W Szwajcarii cudzoziemcy stanowią piątą część społeczeństwa, a w takich krajach, jak Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i Hiszpania tworzą wielomilionowe rzesze. Tak duży napływ imigrantów to z jednej strony zjawisko pozytywne. Bez nich gospodarka europejska mogłaby zapomnieć o dynamicznym rozwoju. Problem w tym, że wielu imigrantów nie potrafi się przystosować do nowych warunków. W szczególności dotyczy to przybyszy z krajów o innej kulturze i mentalności. Tworzą się etniczne getta, rośnie poczucie upośledzenia. Mniej zaradni zasilają armię bezdomnych i bezrobotnych. Inni mają problemy z prawem. Bywa, że - jak we Francji w październiku i listopadzie 2005 r. - sfrustrowani imigranci wychodzą na ulice. Także część społeczeństw zachodnich nie kryje obaw przed destabilizacją stosunków i zbyt gwałtownymi zmianami struktury narodowościowej swych krajów. Zbijają na tym kapitał demagodzy i populiści, którzy pobudzają nastroje ksenofobiczne. Straszy się wizją Europy odciętej od swych korzeni, zmajoryzowanej przez obce kultury. Skądinąd wizja ta, jeśli miałaby się zrealizować, rzeczywiście jest niepokojąca... Jest paradoksem, że gdyby nie imigranci, byłby problem z zapewnieniem godziwego utrzymania szybko zwiększającej się populacji osób starszych. Starość w Europie Zachodniej, ale również w Ameryce Północnej, Japonii czy Australii już stała się problemem społecznym. Liczba ludzi w wieku zaawansowanym zaczęła przewyższać liczbę dzieci i młodzieży. Mniej niż co szósty Niemiec, Japończyk czy Włoch ma dziś poniżej 15 lat, ale co czwarty przekroczył 60. rok życia. Oznacza to, że coraz więcej osób żyje w samotności i chorobie. Być może - jak chcą niektórzy - w tym tkwi źródło akceptacji eutanazji, zyskującej zwolenników w Europie Zachodniej. (Pierwszym krajem, który oficjalnie eutanazję zalegalizował, była Holandia w 2001 r., później zrobiła to także Belgia i amerykański stan Oregon).