W 2019 Organizacja Narodów Zjednoczonych opublikowała raport "The World Population Prospects 2019: Highlights", zgodnie z którym liczba mieszkańców Ziemi będzie rosnąć nieprzerwanie aż do 2100 roku. W 2050 miałoby nas być 9,7 mld, a ostatecznie u progu kolejnego stulecia 11 mld. W polemikę z pracą Wydziału ds. Populacji działającego pod Departamentem Spraw Ekonomicznych i Społecznych ONZ weszli badacze z amerykańskiego Institute for Health Metrics and Evaluation. Grupa naukowców specjalizująca się w statystyce z zakresu zdrowia przeanalizowała dane dotyczące urodzeń, śmiertelności i migracji ze 195 krajów z całego świata. Według nich przez kolejne dekady rzeczywiście populacja ludzi będzie konsekwentnie rosła, osiągając szczyt w 2064 roku. Wtedy ma ich zdaniem wynosić niecałe 10 mld. Jednak później, piszą badacze z Waszyngtonu na łamach prestiżowego czasopisma "The Lancet", liczba ta będzie spadać, by pod koniec XXI wieku zatrzymać się na 8,8 mld. "Total fertility rate (ang. - współczynnik dzietności) w samym tylko USA w ciągu najbliższych stu lat spadnie z obecnego poziomu 1,8 do 1,5" - czytamy w raporcie. "To sporo poniżej poziomu potrzebnego do utrzymania obecnego stanu populacji bez udziału migracji, który wynosi 2,1". Sytuacja w wielu krajach takich jak Kanada, Australia, Japonia czy kraje europejskie jest bardzo podobna - zarówno jeśli chodzi o wspomniany współczynnik dzietności, czyli według definicji przyjętej przez Główny Urząd Statystyczny "przeciętną liczbę dzieci, które urodziłaby kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego (15—49 lat), przy założeniu, że w poszczególnych fazach tego okresu rodziłaby z intensywnością obserwowaną wśród kobiet w badanym roku", jak i przyrost naturalny, czyli stosunek liczy urodzeń żywych do zgonów. Naukowcy w raporcie jako przykład podają Włochy i Hiszpanię, a także... Polskę. Współczynnik dzietności w naszym kraju jest jeszcze niższy niż w południowych państwach Starego Kontynentu. TFR dla Włochów i Hiszpanów wynosi 1,2 - dla nas zaledwie 1,17. ***Zobacz także***