- "Solidarność" jest potrzebna, to widać przede wszystkim po tym, jakie zainteresowanie wzbudzała i wzbudza na świecie. Ten świat, który stoi przed zagrożeniem terroryzmem, patrzy z nadzieją na tego typu tradycję, tego typu pokojowe organizacje jak "Solidarność", które proponują inne metody walki politycznej. W tym sensie jest bardzo potrzebna. Osobne pytanie: co to oznacza w Polsce? - zastanawia się Bujak, uczestnik uroczystego zjazdu związku w gdańskiej hali Olivia. - Nie ma co ukrywać, że niektórzy mówią o pierwszej "Solidarności" i że niby jest jakaś druga, a odnosi się to między innymi do mnie. Ale to jakieś dziwne nieporozumienie, bo przecież była I Rzeczpospolita, II RP, PRL, wreszcie III RP, ale to nie znaczy, że my tę historię w jakiś sposób deprecjonujemy, to oznacza tylko tyle, że cały czas mamy do czynienia z jedną Polską. I tak samo jest z "Solidarnością" - tłumaczy Bujak. Podkreśla jednak, że masowy ruch z Sierpnia 1980 i dzisiejszy związek zawodowy są w naturalny sposób różne. - Tamta "Solidarność" liczyła 10 mln ludzi i oczywiście między tamtą a dzisiejszą "S" jest różnica. Trzeba zrozumieć tę różnicę i o tym rozmawiać - mówi. Komentując pojawiające się opinie, że gdańskie obchody rocznicy Sierpnia, to impreza dla elit, dla tych, którzy na przemianach zyskali, odparł: - To jest aluzja do dwóch rzeczy. Po pierwsze - do kwestii liczebności, bo związek dzisiaj ma 700-800 tys. członków i to jest oczywiście ogromna jakościowa i ilościowa różnica. Ale jest coś jeszcze, mianowicie tamte 10 milionów to był efekt tego, że "Solidarność" naprawdę odpowiedziała na potrzeby milionów. A dzisiejszy związek nie sformułował programu, który byłby atrakcyjny dla milionów - uważa rozmówca INTERIA.PL. Więcej na ten temat