Dokładnego czasu i miejsca upadku satelity nie da się przewidzieć z wielu powodów. Wielkość, waga kształt czy budowa satelity są utajnione, nie jest też znany termin użycia pocisku do jego zniszczenia, a tym bardziej nie wiadomo, jakie będą efekty. Nawet amerykańskie władze nie znają wszystkich zmiennych - chodzi o to, że nieprzewidywalne rozbłyski Słońca mogą podgrzewać atmosferę i zmieniać stawiany przez nią opór aerodynamiczny. Satelita oblatuje Ziemię w ciągu 90 minut. Na razie wiadomo tylko, że zacznie wchodzić w atmosferę w pierwszym tygodniu marca i spadnie pomiędzy 52 stopniem szerokości geograficznej północnej a 52 południowej. To mniej więcej połowa całej powierzchni Ziemi - a większość stanowią oceany, morza, pustkowia czy tereny uprawne, gdzie upadek nie narobiłby wielkich szkód. Obszar Polski to mniej niż jedna tysięczna zagrożonego obszaru, a nawet gdyby kosmiczny złom rzeczywiście spadł u nas, najprawdopodobniej trafi w jakieś kartoflisko - mówił dr Moskalik. Sądząc z niskiej orbity, może to być satelita obserwacyjny - robiący zdjęcia. Na niskich orbitach nie stosuje się baterii słonecznych, bo są duże i stawiają opór w górnych warstwach atmosfery. Dlatego możliwe, że na pokładzie jest bateria izotopowa, na przykład zasilana plutonem. W razie upadku mogłoby dość do skażenia - choć akurat pluton jest raczej toksyczny niż promieniotwórczy. W każdym razie eksplozja atomowa jest wykluczona. Sporym zagrożeniem jest natomiast paliwo -hydrazyna, choć nie wiadomo, ile naprawę jest jej na pokładzie. Satelity robiące zdjęcia potrzebują dużo hydrazyny do zmian orbity. Hydrazyna jest silnie trująca - jej opary działają na płuca jak kwas. Kilkaset kilogramów hydrazyny mogłoby skazić spory obszar - jednak jeśli zbiornik zostanie uszkodzony przez pocisk rakietowy lub rozpadnie się podczas przejścia przez atmosferę, paliwo najprawdopodobniej spłonie zanim szczątki spadną na Ziemię. Nie wiadomo, na ile solidną konstrukcję ma satelita. Amerykanie chcą go zestrzelić, by zamiast dużego wraku spadły mniejsze, mniej niebezpieczne fragmenty - ale także, a może przede wszystkim dlatego, by tajna aparatura nie wpadła w niepowołane ręce. Jednak nawet gdy satelita spadnie w całości, prędkość przy powierzchni Ziemi będzie mniejsza od prędkości dźwięku i przy masie prawdopodobnie około dwóch ton będzie mniej niebezpieczny, niż spadający mały odrzutowiec (F-16, który nota bene waży z pełnym obciążeniem ponad 20 ton, też ma na pokładzie pewną ilość hydrazyny do awaryjnego rozruchu silników). Przede wszystkim jednak spadające satelity czy stopnie rakiet nośnych trudno uważać za poważne zagrożenie, skoro tego rodzaju szczątki spadają na Ziemię średnio co 3 dni. W ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat w zasadzie nie było poważniejszych ofiar kosmicznego złomu, choć spadały już tak okazałe obiekty jak amerykańska stacja Skylab (80 ton) czy rosyjskie Saluty i Mir (ten ostatni- 120 ton). Najczęściej farmerzy znajdują na polach jakieś pogięte metalowe przedmioty. W latach 90-tych XX wieku spadające szczątki satelity zabiły indyjską krowę. Choć ryzyko jest bardzo małe, dobrze, że polskie władze podjęły odpowiednie działania - uważa dr Moskalik. - Lepiej nie lekceważyć zagrożenia, choć oczywiście nie należy go wyolbrzymiać.