To dość przypadkowe odkrycie związku nazwiska człowieka z jego DNA - jeśli zostanie potwierdzone - może doprowadzić do przełomu w medycynie sądowej i genealogii. Odkrycie prof. Sykesa sugeruje bowiem, że kolejne pokolenia mężczyzn w jednej rodzinie mogą dziedziczyć specyficzny segment tego samego DNA. Naukowiec ustalił związek pomiędzy nazwiskiem a kodem genetycznym na podstawie chromosomu y, który występuje tylko u mężczyzn i przechodzi bez żadnych zmian z ojca na syna. Swoje badanie profesor przeprowadził najpierw dla zabawy - na próbie 61 ochotników płci męskiej, którzy tak jak on noszą nazwisko Sykes - i odkrył, że u połowy z nich występują aż 4 unikatowe segmenty DNA, których nie stwierdzono u innych losowo wybranych grup osób. Później jednak przeprowadził kolejne próby z trzema innymi nazwiskami i odkrył, że łączą je związki genetyczne. Może to sugerować, że prawie każde nazwisko może mieć wspólnego męskiego przodka. Naukowiec ma jednak wątpliwości, czy takich związków można by doszukać się również w rodzinach noszących bardziej potoczne nazwiska - jak np. Jonews czy Smith. A to dlatego, że prawdopodobnie - tak przynajmniej utrzymują genealodzy - mają one kilku, a nie jednego protoplastę. Jednak odkrycie prof. Bryana Sykesa po raz pierwszy wskazuje na istnienie bezpośredniego związku pomiędzy genami a genealogią i dowodzi, że kolejne pokolenia danej rodziny mogą dziedziczyć określone segmenty DNA. - Gdyby okazało się, że rzeczywiście każda rodzina mogłaby w ten sposób odkryć swojego protoplastę, wszyscy bylibyśmy arystokratami - utrzymuje profesor.