Marzec 2017 roku. Do bloku na warszawskim Grochowie przyjeżdża policja. Monika S. zgłasza, że jej były konkubent Bogdan G. przyszedł nieproszony, grozi, nie pozwala jej wejść do mieszkania. Bogdan G. przyszedł z awanturą, bo był wściekły, że kobieta go porzuciła. W obecności funkcjonariuszy straszy byłą partnerkę, że wyjawi "ich wspólny sekret". Chwilę później opowiada policjantom, że w 1995 roku z pomocą Moniki S. zamordował jej ojca. Zwłoki poćwiartowali i ukryli na terenach zielonych przy ul. Płowieckiej w Warszawie. Awanturujący się 48-latek miał ponad 3 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. Policjanci zatrzymali oboje. Oto przebieg zdarzeń według śledczych. W 1995 roku Bogdan G. i Monika S. mieszkali przy ul. Ostrobramskiej wraz z jej rodzicami. Matka przebywała wówczas w szpitalu. Ojciec nadużywał alkoholu. Któregoś dnia Bogdan G. nie mógł się dostać do mieszkania, bo teść nie otwierał. Gdy przyszła Monika S. weszli do mieszkania, gdzie oświadczył jej, że ma dość Zenona S. i zaproponował, że go zabije. Po uzyskaniu aprobaty ukochanej, 25-letni wówczas G. wziął długi na około 20 cm kuchenny nóż i zadał nim ofierze cios w okolice serca. Później wspólnie przeciągnęli ciało Zenona S. do innego pokoju. Po około dwóch dniach poćwiartowali zwłoki i wywieźli miejskim autobusem w okolice tzw. Zakola Wawerskiego - to podmokły teren u zbiegu Trasy Siekierkowskiej i ul. Ostrobramskiej. Utopili tam korpus, kończyny i głowę ofiary. Niczego nieświadoma matka Moniki S. niedługo potem zgłosiła zaginięcie męża. Przesłuchana w ubiegłym roku przyznała, że zniknięcie Zenona S. niespecjalnie ją zdziwiło, bo często przebywał u kochanek i znajomych, z którymi pił alkohol. Zdarzało się, że nie było go dłuższy czas. Zięć wiele razy podkreślał, że ofiara już nie wróci. Mówił, że Zenon S. został zamordowany i że sam tego dokonał, ale teściowa nie uwierzyła, bo mówił to spokojnym tonem. Monika S. rzuciła Bogdana G. w 2008 roku dla innego. Teraz ma kolejnego partnera. Z Bogdanem G. utrzymywała jednak kontakty, bo mają wspólne dziecko. Kiedy Bogdan G. usłyszał zarzut zabójstwa, od razu się przyznał. Tłumaczył, że ojciec ukochanej był alkoholikiem i awanturnikiem. Żona i córka się go bały. Wyjaśnił, że zabójstwa dokonał z miłości do Moniki S., a ona nie próbowała go odwieść od tego zamysłu. Podczas eksperymentu procesowego odtworzył sytuację, w której pozbawił teścia życia. Pokazał także, gdzie ukryli zwłoki, ale szczątków nie udało się odnaleźć. Monikę prokurator oskarża o nakłanianie do zabójstwa. Kobieta nie przyznała się do udzielania wsparcia ukochanemu. Negowała także swój udział m.in. w ćwiartowaniu zwłok. Podczas jednego z pierwszych przesłuchań powiedziała, że zabójstwa nie zgłosiła na policję, bo była w szoku i się bała. Bogdan G. miał ją szantażować, że zostanie z nim do końca życia albo "pójdzie siedzieć". Podobną wersję znał jej obecny konkubent. Mimo że od zabójstwa minęły 23 lata ekspertom udało się odtworzyć niezwykłą liczbę śladów kryminalistycznych. Ściany, wykładzina, linoleum, fragmenty listew przypodłogowych, a także walizka, w której wynieśli zwłoki - wszędzie, po spryskaniu luminolem, było widać ślady krwi. Proces pary rusza dzisiaj w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga. Na rozprawę zostaną doprowadzeni z aresztów śledczych.