Oznacza to poważne zagrożenie dla pieszych i kierowców. Kto ponosi za to winę? Zarząd Dróg i Transportu, odpowiedzialny za oznakowanie ulic, twierdzi, że wszystko ma pod kontrolą i umywa ręce od problemu - czytamy w Gazecie Krakowskiej. Fachowcy z firm zajmujących się malowaniem oznakowania na jezdni uważają, że winne fuszerki są często warunki pogodowe, w jakich wykonuje się roboty. Prace przy odnowieniu oznakowania poziomego mogą się zacząć, gdy temperatura nawierzchni wynosi minimum 5 stopni Celsjusza, a otoczenia - ok. 10 stopni. Deszcz wyklucza jakąkolwiek działalność. Zdaniem Mariana Motyla, szefa Cetrum Techniki Drogowej Inbud (firma zajmuje się malowaniem oznakowania poziomego np. na zlecenie przedsiębiorstw prywatnych), nieprzestrzeganie tych warunków powoduje, że znaki szybko znikają. - Tymczasem wiemy dobrze, że nie zawsze firmy malujące oznakowanie na drogach publicznych zważają na temperaturę - wyjaśnia. - Bywa, że po remoncie danej drogi prace wykonywane są szybko, w ostatniej chwili, nawet w grudniu . I potem pasy błyskawicznie znikają albo zostają wytarte - dodaje. Inny problem to materiał używany do malowania znaków. Zgodnie z wytycznymi ministra infrastruktury, oznakowanie wykonane tzw. farbami cienkowarstwowymi powinno wytrzymać ok. 12 miesięcy. Oznakowanie wykonane farbami grubowarstwowymi (z termomasy albo chemomasy) jest trwalsze - gwarancja na nie wynosi przynajmniej trzy lata . Ten rodzaj oznakowania wykonywany jest wtedy, gdy droga ma bardzo dobrą nawierzchnię, najlepiej z asfaltobetonu. W Krakowie niezbyt często się jednak zdarza, aby znaki wytrzymały tyle, ile przewiduje gwarancja. - To też wina tego, że używane u nas farby są bardzo kiepskiej jakości - podkreśla Marian Motyl. Zgadza się z nim Paweł Sularz, radny miejski z Platformy Obywatelskiej. - Trzeba też zmienić technologię malowania. Wnioskowałem kiedyś, by pasy wykonywano ze specjalnego tworzywa gumopodobnego. Stosuje się je w innym miastach i takie oznakowanie jest bardziej widoczne i trwalsze - podkreśla. Jednak przedsiębiorcy współpracujący ze ZDiT-em się bronią. - Stwierdzenie o kiepskiej jakości naszych materiałów to pomówienie. Używamy francuskich farb, które mają wszelkie możliwe atesty i stosuje się je do malowania znaków np. w Alpach - oburza się Stanisław Jaroń, prezes Zakładu Zabezpieczenia Ruchu Drogowego, który podpisał z Zarządem umowę oznakowanie ulic Krakowa. Krakowianie podkreślają, że znaki poziome na ulicach miasta odnawia się zbyt rzadko. - Powinno się robić stałe przeglądy, a potem najbardziej zniszczone znaki malować jeszcze raz - twierdzi Paweł Sularz. W Krakowie większość prac związanych z wykonaniem oznakowania wykonuje się raz w roku. Drogowcy zazwyczaj zaczynają w kwietniu i kończą wszystko w trzy miesiące. Prace są organizowane według ściśle określonego harmonogramu. - Jednak malowanie prowadzone jest także interwencyjnie - broni się Wit Nirski, rzecznik prasowy ZDiT. - Na przykład wtedy, gdy taką potrzebę zgłosi policja drogowa lub nasi inspektorzy kontrolujący ulice. Nirski nie przypomina sobie jednak, kiedy ostatnio uzupełniano oznakowanie po interwencji. Kolejność uzupełniania oznakowania ZDiT ustala na podstawie rangi danej arterii. Najpierw prace prowadzone są na ulicach krajowych, potem wojewódzkich i powiatowych. Bywa, że oznakowanie poziome uzupełniane jest wzdłuż najważniejszych ciągów komunikacyjnych, tzn. jeśli malowane są pasy np. na ulicy Westerplatte, to potem drogowcy przenoszą się na Basztową i Dunajewskiego. Nie ma natomiast znaczenia, że pasy w danym miejscu po prostu potrzebują szybkiego odmalowania. Stanisław Jaroń zapewnia, że w każdej chwili jego ludzie mogą wyruszyć na ulice Krakowa z farbami. - Jesteśmy gotowi do rozpoczęcia prac, gdy tylko pogoda pozwoli i gdy będzie odpowiednia decyzja Zarządu. Samowolnie nie będziemy niczego malować - zastrzega.