Są energetyczne i z pewnością bardzo widowiskowe. Młodzi krakowianie zasmakowali w sportach ekstremalnych, a co więcej - okazują się w nich naprawdę dobrzy. Może to trochę na przekór rodzicom, dla których liczy się tylko Wisła i Cracovia? Loty nad dzielnicą W rejonie krakowskiego Teatru im. Słowackiego, w okolicach prokocimskiej kliniki, na os. Europejskim (Ruczaj), na bulwarach, trenują ludzie z grupy Sixthsense. Ich specjalnością jest parkour - dynamiczne pokonywanie przestrzeni miejskiej. Przeskakują barierki i murki, zlatują z tarasów. Kraków traktują tak, jakby to był wielki tor przeszkód. Parkour jest nie tylko zabawą i sportem. - Umiejętności mogą się przydać, gdy trzeba uciekać przed niebezpieczeństwem - twierdzi Miloś "Majlo" Stanković, członek grupy. Ten sport nie wymaga wyposażenia. - Ważne są sportowe buty z twardą podeszwą. Mogą być takie, jakich używa się do jazdy na desce - objaśnia Karol "Chomik" Pochopień. Parkour ma w Krakowie wielu zwolenników, którzy zrzeszeni są w licznych grupach. Równie (może nawet bardziej) popularną zabawą jest ASG - strzelanie plastikowymi kulkami z replik broni. Ludzie z Sixthsense uprawiają oba sporty. Udawane pole walki Karabiny do ASG przypominają prawdziwe uzbrojenie, ale miotają kuleczki z tworzywa. Gdy ktoś oberwie - wypada z gry. Można bawić się w najprostszy sposób, można stawiać sobie wymagania sprawnościowe i techniczne. - Interesujemy się taktyką - mówi "Chomik". Krakowska firma ASGfun (komercyjna przybudówka grupy Gryf) organizuje strzelaniny dla firm, które chcą integrować personel w "bojowych" warunkach. Strzelaniny urządza się w dziczy, w budynkach (forty, opuszczone zakłady), na poligonach. Niektóre grupy (np. drużyna SPAP Kraków) starają się naśladować prawdziwe pododdziały wojska lub policji, co wiąże się z treningiem w zakresie walki wręcz i technik alpinistycznych. Deski małe i duże Do niedawna nie było typowego legalnego miejsca w mieście do jazdy na desce. Skaterzy wzięli więc sprawy w swoje ręce. W krakowskim hotelu Forum powstał pierwszy w Polsce kryty skatepool. - Firma budująca skateparki dała materiały, a skaterzy sami wybudowali skatepool. Inna firma utrzymuje i opłaca pracowników - mówi Maciej Heczko, skater z 15-letnim stażem, jeden z realizatorów inwestycji w hotelu Forum.Twórcy skateparku organizują również lekcje skateboardingu. To pierwsza taka inicjatywa w Polsce. - Jeden z najstarszych deskorolkowców z Krakowa, Tomek Dworzak, uczy najmłodszych jazdy na desce. Oferta skierowana jest do bardzo młodych ludzi i do rodziców, którzy czasem nie mają z kim zostawić swojego dziecka - wyjaśnia Heczko. Jest w mieście też sporo innych miejsc do jazdy. Jeżdżą na placu Centralnym czy przy niskich murkach w okolicy Wawelu. Nie ma tam zakazu jazdy na desce, ale od strażnika zależy czy spisze skatera, czy nie - wyjaśnia Heczko. - Pierwszy oficjalny zakaz wydano na Plantach przy Teatrze Słowackiego, po tym, jak ktoś pomalował teatr. Odpowiedzialność niesłusznie spadła na skaterów. Od deskorolki całkiem niedaleko jest już do mountainboardingu, choć ten ostatni wywodzi się raczej ze snowboardu. Ponad 20 lat temu kilku miłośników białego szaleństwa znudzonych letnią aurą stwierdziło, że dokręci do deski kółka i pozjeżdża z wydm. Jak wymyślili tak uczynili, a pomysł przypadł do gustu innym i w ten sposób narodził się mountainboarding. W podkrakowskim Białym Kościele znajduje się jeden z zaledwie pięciu w Polsce torów do mountainboardingu. - Nie będę ściemniał, że to sport łatwy i przyjemny - mówi Andrzej Dymek, jeden z twórców toru. - Zanim złapie się o co chodzi, trzeba się ostro poobijać, ale później faktycznie robi się już bardzo przyjemnie. Na torze organizowane są zawody z cyklu Pucharu Polski w mountainboardingu. Najbliższe odbędą się już 28 czerwca. Jednak każda osoba, która chciałaby zobaczyć jak to jest przyczepić do stóp deskę na kółkach, może przejść specjalny kurs. - Najpierw uczymy skręcać, później hamować. Jak to zacznie wychodzić, to będzie już tylko lepiej - mówi Andrzej Dymek. Ci, co skaczą i pływają Na brak kontuzji nie mogą narzekać wszyscy lubujący się w ciężkich rowerach zjeżdżających z góry z zawrotną prędkością. Złamane obojczyki, połamane ręce, nogi i żebra - to najczęstsze kontuzje zakutych w zbroje downhillowców. Jednak zdaje się, że adrenalina, jaka wydziela się przy prędkości ponad 40 km na godzinę, potrafi nieźle uzależniać. Okolice Krakowa obfitują w trasy do downhillu, łącznie z jedną z najstarszych, wytyczoną na górze Chełm w Myślenicach. - To ludzie z Małopolski, Krakowa i jego okolic stanowią największą grupę zawodników startujących w DH - mówi Michał Kollbek. Sam ściga się od siedmiu lat, w tym czasie trzykrotnie zdobył tytuł mistrza Polski, a dwukrotnie wicemistrza w downhillu lub w 4crossie. Dlaczego to robi? - Kiedy byłem dzieckiem wolałem jazdę w dół niż po płaskim. I tak mi zostało - mówi. Jednym z niewielu miejsc w Krakowie, które ze względu na ukształtowanie terenu pozwalają zawodnikom DH na treningi, jest Lasek Wolski. Niestety rowerzyści nie są tam mile widziani. - Niszczą ściółkę leśną, zagrażają pieszym turystom, a przede wszystkim deformują grunt, robiąc sobie różne skocznie i stopnie, które systematycznie staramy się usuwać - zdradza Miłosz Podwika z Miejskiego Parku i Ogrodu Zoologicznego, który zarządza gruntem. Jak jednak twierdzi, nie zdarza się, by istniała konieczność wzywania policji. Kontuzje raczej nie zniechęcają żądnych mocnych wrażeń. Legalne - nielegalne Parkourowcy, rolkarze i deskarze to mały problem dla służb porządkowych. Jeżeli tylko nie niszczą mienia i nie zagrażają innym, nie popełniają wykroczenia - można usłyszeć w straży miejskiej. O niektórych interwencjach pamięta jednak krakowska policja: - Owszem, mieliśmy czasem zgłoszenia, że deskorolkowcy zakłócają spokój i hałasują - mówi Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. Autorzy: Katarzyna Ponikowska,Łukasz Grzymalski,Jerzy Kłeczek,Ewelina Zambrzycka