Góralskie przyśpiewki towarzyszyły im od dzieciństwa. Wakacje, ferie zimowe i święta spędzali u babci i ciotek w Zakopanem. - Jeździliśmy w sierpniu na odpusty na Wiktorówki. Całe Podhale tam się spotykało. Górale, jak wiadomo, są religijni. Po mszy często była biesiada na Polanie Rusinowej. Tam to dopiero śpiewy leciały! Na Wiktorówki jechało się całą rodziną: z dziadkami, ciotkami i kuzynostwem - wozami. Konie były przystrojone, uprząż paradna. Nie było wtedy samochodów. W Zakopanem jeździły tylko taksówki "tatry", które woziły wczasowiczów do pensjonatów, do Morskiego Oka. Siedzieliśmy na ławach na tych wozach, a potem była msza i piknikowanie. Ciotki góralki wiozły zapakowane kanapki z jajkiem na twardo i kompot w butelce. Wujkowie mieli oczywiście w tych butelkach zakorkowane coś mocniejszego. Na polanie siadaliśmy na kocach, wyjmowaliśmy wszystko z koszy i była konsumpcja. Kiedy wujowie sobie wypili, zaczynali śpiewać. Wiadomo - jak góral się napije, to dopiero odchodzą śpiewy. Góralskich melodii słuchali wiele razy na podobnej biesiadzie w Chochołowie, Ludźmierzu, na niejednym góralskim weselu albo chrzcinach. Okazji było wiele. Mama braci Zielińskich, rodowita góralka z Zakopanego, była najstarsza z siedmiorga rodzeństwa w domu Cukrów. -"Jak cię bedom cepić, spojrzyj do powały, co by twoje dzieci siwe ocka miały". Siwe, czyli niebieskie, czyli ładne - tłumaczą Skaldowie. - Lubiliśmy te pieśni obrzędowe. Na trzydniowym weselisku można się ich było osłuchać. Nasz wujo Jędrek tak śpiewał, że po weselu nie mógł mówić. Jacek Zieliński dziś, gdy napije się tak jak górale gorzałki, zaczyna śpiewać melodie zasłyszane z dzieciństwa. Śpiewa jako wujo. Głośno. Po góralsku. - Wyłazi ze mnie wtedy góral - żartuje. Mówią, że od górali na Podhalu nauczyli się góralskich melodii i szacunku do pracy. Kiedy jako młodzieńcy przyjeżdżali do babci i wujostwa na wakacje, pomagali przy sianie. - "Wykładować, wykładować!" - wołał wujek. Mama z ciotkami brały grabie. My wykładaliśmy siano na wozie i deptaliśmy je, żeby się jak najwięcej zmieściło. Na taki wóz drabiniasty zakładało się pawąż, żeby siano nie spadało i potem była zwózka do szopy. Na strych. Naszym zadaniem było rozłożyć je na całym strychu. Robiliśmy przy okazji salta, zabawa była świetna. Siano to było jedno z głównych zajęć podczas letnich wakacji. W lato chodzili też po górach i zdobywali punkty do i GOT-u, czyli Górskiej Odznaki Turystycznej. - Wchodziliśmy na Zawrat, Giewont, Kościelec, Świnicę. Tatry mamy przerobione - mówią. -Najwięcej punktów dostawało się za Szlak Lenina. Był taki szlak w Tatrach w latach 50-tych. Zimą, podczas ferii, jeździli w Zakopanem na nartach albo robili kuligi na Cyrle. - To były prawdziwe kuligi, że sanie ciągnęły saneczki. Nie tak jak dzisiaj że się jedzie z pochodnią w ręku i gazda przykrywa kocem. Nie jechało się w saniach, tylko na sankach. O tamtych kuligach zaśpiewali wiele lat później w piosence "Z kopyta kulig rwie". Tekst "Hej, porwali te panny prosto od Kmicica" z popularnej piosenki Skaldów wziął się z zakopiańskich wspomnień braci Zielińskich. - "U Kmicica" to była za naszych młodzieńczych czasów orbisowska kawiarnia. Elegancka kawiarnia, żadna karczma. Nie było wtedy takich karczm w Zakopanem jak dzisiaj i nie stały na Krupówkach, tylko we wsiach takich jak Bukowina. Do kawiarni "U Kmicica" nie mógł wejść każdy. Była selekcja. W środku stał fortepian - wspominają Skaldowie. "U Kmicica" bracia Zielińscy poznawali swoje pierwsze dziewczyny. - Przychodziły tam góralki i dziewczyny z Warszawy, które przyjeżdżały do Zakopanego. Z którymi się umawialiśmy? Nieważne było, czy góralki, czy z miasta. Liczyła się wtedy uroda - żartują. Powstanie innej piosenki z góralskim motywem Skaldowie zawdzięczają swojej mamie góralce, która od czasu do czasu śpiewała po góralsku w ich domu w Krakowie. - Nie miała wykształcenia muzycznego, jak nasz tata, skrzypek, ale w domu śpiewała. Jak mogła zresztą nie śpiewać jako góralka?! Wszyscy górale śpiewają! W krakowskim domu Zielińskich wisiał portret mamy w góralskim stroju, namalowany przez Jalu Kurka. Mama przyszłych Skladów zmieniała gwarę, jak jechali w goście do jej rodziny. Słychać było po góralsku: do szpetola, nie do szpitala, czy: nie jedzie się autobusem, tylko PKS-em. W Krakowie słychać było natomiast śpiewane przez mamę braci Zielińskich góralskie przyśpiewki. - Kiedyś mama powiedziała do mnie: - "Andrzejku, jest taka melodia" i zanuciła tęskną pieśń. Śpiewają ją czasami górale na pogrzebach. Usiadłem do fortepianu, zacząłem grać i skomponowałem piosenkę. Tak powstał nasz przebój "Krywań, Krywań" - mówi kompozytor Skaldów. www.dziennikpolski24.pl