W styczniu, w czasie kolejnego ataku zimy pan Stanisław, jadąc do pracy wpadł w poślizg, a przednie koła jego auta wjechały na torowisko. Przez godzinę nie było nikogo, kto mógłby ściągnąć jego samochód. Na miejscu pojawił się dźwig MPK jednak samochód ściągnięto dopiero przy pomocą przechodniów. Przez ten czas trasa była zablokowana, a tramwaje nie mogły kursować. Teraz po kilku miesiącach mieszkaniec Krakowa dostał rachunek. Ale jak się okazuje nie za pracę dźwigu. Nie jest to także mandat. - Rachunek to pokrycie strat spowodowanych nieodbytymi kursami - mówi Filomena Serwin z krakowskiego MPK. I wyjaśnia: - To wiąże się z zatrzymaniami w połowie Karkowa. Jest to blokada skrzyżowań przez tramwaje, bo nagle muszą się zatrzymać, bo nie mogą przejechać. Tymczasem pan Stanisław twierdzi, że nikt go na miejscu wydarzeń nie uprzedzał o takich konsekwencjach: - Stwierdzili, że obciążą mnie tylko za dźwig. A skąd się wzięło 240 zł? - Wyliczona kwota to średnia - mówi Filomena Serwin. Ta faktura mogłaby być dużo większa, gdyby ktoś zechciał, uparł się i liczył tych pasażerów. Mogłaby być o parę złotych mniejsza. Przypomnijmy tylko, że w tym dniu z powodu ataku zimy sprawne poruszanie się po Krakowie graniczyło z cudem. Ulice były zasypane śniegiem i większość krakowian albo nie dojechała, albo się spóźniła do pracy.