Po karetkę zadzwonił zięć kobiety, bo ta od kilku dni nie jadła, była bardzo słaba i rodzina bała się, że staruszka się odwodni. Pierwszy telefon mężczyzna wykonał w południe, ale od dyspozytorki z pogotowia usłyszał, że karetek nie ma i trzeba będzie czekać cztery godziny. Po tym czasie 60-latek zadzwonił ponownie, ale znowu kazano mu czekać. "Zadzwoniłem do znajomego w Sulechowie, żeby sprawdził, czy karetki stoją na placu, i okazało się, że stały" - opowiada pan Franciszek w rozmowie z "Faktem". Zgłoszenie przyjęto dopiero po godzinie 19, gdy zmieniła się dyspozytorka w pogotowiu. Karetka została wysłana do Nietkowic z Sulechowa (to odległość zaledwie 20 km) o 20:41. Do chorej dotarła kilka minut po 21. Ratownicy zabrali staruszkę do szpitala w Sulechowie, gdzie po przewiezieniu zmarła. "Jak to możliwe, żeby karetka na pokonanie 20 km potrzebowała aż 10 godzin?" - pyta ze złością pan Franciszek. Pogotowie odmówiło "Faktowi" komentarza w tej sprawie. Zareagował natomiast Narodowy Fundusz Zdrowia. "Sprawdzamy, jak sulechowskie pogotowie wywiązuje się z warunków umowy" - powiedziała gazecie rzeczniczka prasowa lubuskiego NFZ, Sylwia Malcher-Nowak.