Agnieszka otwiera drzwi i od progu się uśmiecha. Sympatycznym głosem zaprasza do mieszkania. Ma 34 lata, duże brązowe oczy i porcelanową cerę. Do niedawna była bardzo sprawna, uczyła wychowania fizycznego w żarskiej Samochodówce i Gimnazjum w Bieniowie. Ale teraz dystans do swojego pokoju pokonuje powoli - obiema rękami podtrzymując się ścian. W końcu z ulgą, ale ostrożnie siada na fotelu. Dopiero w świetle żyrandola widać jej bladą twarz, sińce pod oczami i chude dłonie. - Diagnoza była cztery lata temu. Bolał mnie kręgosłup w odcinku lędźwiowym. Myślałam, że jest po prostu ucisk dysku na jakiś nerw - opowiada Agnieszka. Pierwsza załamka Wystraszyła się, gdy zaczęła powłóczyć nogą. Czuła, jakby po jej całym ciele chodziły mrówki. Coraz gorzej widziała. Trafiła do neurologa. Najpierw badano jej kręgosłup. Później był rezonans głowy. I w końcu diagnoza, o której Agnieszka nie potrafi mówić bez łez. - Wynik przeczytałam, zanim poszłam do lekarza. Okazało się, że to stwardnienie rozsiane. Była pierwsza załamka - Agnieszka zakrywa dłońmi twarz. - W ciągu kilku dni strasznie schudłam. Już mówiłam, że wolałabym mieć jakiegoś guza, a nie to - płacze. O stwardnieniu rozsianym (SM) wiedziała tylko tyle, że choroba jest nieuleczalna, powoduje najpierw kalectwo, a potem śmierć. Zaczęła szukać informacji w Internecie, u lekarzy. Zapisała się do Stowarzyszenia Chorych na Stwardnienie Rozsiane w Zielonej Górze, ale gdy czuła się jeszcze w miarę dobrze, nie mogła patrzeć na osoby w gorszym stanie. Narty, ścianki, biegi, skoki Agnieszka ożywia się, gdy opowiada o sporcie. O tym, że jej zdjęcie wisiało w galerii najlepszych sportowców w Szkole Podstawowej nr 8 w Żarach, o treningach w zielonogórskim Liceum Ogólnokształcącym nr 7 (o profilu sportowym), biciu rekordów szkoły w skoku w dal, o swoim brązowym medalu na Halowych Mistrzostwach Juniorów w trójskoku i o studenckich czasach na gorzowskim AWF. Lubiła jazdę na nartach i wspinanie na ściance. - Biegłam w mityngu ku pamięci Komara i Ślusarskiego w Międzyzdrojach. Mocna byłam raczej w sprincie na krótkich dystansach, więc to była dla mnie mordęga. Ale jak stali marynarze, którzy wytyczali trasę, to wyprostowana biegłam z głową do góry, a jak ich nie było, to skulona ledwie łapałam oddech - śmieje się Agnieszka. Jest nadzieja Agnieszka nie ma męża ani dzieci. Czteroletni związek skończył się w tym samym roku, w którym dowiedziała się, że jest chora. Ale nadal utrzymuje kontakt z niedoszłymi teściami. - Bardzo mi pomagają. Jeżdżą ze mną do klinik i lekarzy - mówi Agnieszka. Trzy lata temu zmarł jej tata. Agnieszka mieszka z 75-letnią mamą. - Jest mi przykro, bo to ja powinnam się nią opiekować, a jest odwrotnie - mówi. Dwa lata temu - po roku czekania na swoją kolej, Agnieszka dostała się do programu leczenia Betaferonem, ale po 3 miesiącach musiała zrezygnować, bo jej organizm źle reagował. Teraz znalazła nową metodę leczenia, która daje jej nadzieję na polepszenie stanu zdrowia. - Ja wierzę, że to mnie może wyleczyć. 90 procent chorych ma zatkane żyły szyjne lub kręgowe. Ja już byłam w klinice w Katowicach. Badanie dopplerowskie żył wykazało, że mam zatkaną prawą żyłę. Jak żyły są zatkane, to jest zły odpływ krwi z mózgu. I tam po prostu się gromadzi żelazo, które powoduje stany zapalne czy umieranie tkanki nerwowej - tłumaczy Agnieszka. Wierzy, że gdyby udało się udrożnić żyłę, mogłaby wrócić do normalnego życia. Ale zabieg wykonywany w Katowicach, w specjalistycznej klinice Euromedic, nie jest refundowany przez NFZ. Kosztuje 15 tys. zł. Przy swojej rencie - 590 zł i zasiłku pielęgnacyjnym Agnieszka nie jest w stanie uzbierać takiej kwoty. Marzy o powrocie do pracy z dziećmi. Dlatego prosi o pomoc w uzbieraniu potrzebnej kwoty. Marta Czarnecka Wszyscy, którzy chcą pomóc Agnieszce, proszeni są o kontakt z redakcją "Gazety Regionalnej" telefon: (068) 4700 700, email: regionalna@regionalna.pl.