21-latek nie był na miejscu, gdy jego koleżanki zostały rażone piorunem. O całej sytuacji poinformowała go jedna z dziewczyn, która ocknęła się i zadzwoniła do niego. Sylwia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że Paulina nie żyje, nie oddycha, że serce jej nie bije. - Chciała, żebym szybko przybiegł - relacjonował. Pobiegłem. Nie mogłem znaleźć Pauliny. W świetle błyskawic zobaczyłem w końcu, że ona leży przy torach - dodał. Młody mężczyzna przyznał, że jeszcze nigdy w życiu nie reanimował człowieka i nie ma na ten temat żadnej specjalistycznej wiedzy. - Nie miałem żadnego szkolenia. Wiedziałem tylko tyle, co z telewizji. Od razu zadzwoniłem po pogotowie, wziąłem panią na głośnomówiący i ono mówiła mi wszystko, co mam robić. Mówiła żebym cały czas reanimował, nie przestawał, żeby utrzymać migotanie komór. To trwało łącznie dwadzieścia minut do przyjazdu karetki - opisywał. W stresie wydaje się, że karetka jedzie godzinę, a to naprawdę są minuty. Najtrudniejszy moment to była 19. minuta. Widziałem pogotowie, widziałem już sygnały świetlne pogotowia i w pewnym momencie karetka zawróciła. Pomyślałem: "Nie przyjadą, nie znajdą nas tutaj". - Wysłałem wtedy Sylwię, która też dzielnie się zachowała. Mimo, że sama została porażona, to wyszła do tych ratowników i pokazała im drogę - opisywał. Obydwie nastolatki porażone przez piorun trafiły do lubelskiego szpitala. Jedna z nich jest w stanie krytycznym. Druga, która pomagała starszemu koledze skierować pogotowie na miejsce, czuje się już znacznie lepiej. - Byłem niedawno u niej. Wczoraj narzekała, że nie słyszy na ucho, że boli ją głowa, ale czuje się coraz lepiej - przyznał Wójtowicz w rozmowie z reporterem RMF FM. Krzysztof Kot, Maciej Nycz