Decyzja o pierwszej operacji, potem kolejnych. Po zabiegach - stan poważny, brak kontaktu, długa hospitalizacja, w końcu powrót do domu. Życie zwykłej rodziny zostaje nagle wywrócone do góry nogami. Kosztowna rehabilitacja, niepewne rokowania, topniejące oszczędności... Od miesięcy bliscy chorej żyją nadzieją, że coś drgnie, że ich ukochana Martusia, wróci do zdrowia. Nie pozostają sami - w pomoc angażują się przyjaciele, znajomi, bliższa i dalsza rodzina. Od kilku tygodni zbiórkę pieniędzy na leczenie 16-letniej Marty Wiaderkiewicz, która po poważnej operacji guza mózgu wymaga stałej opieki i długotrwałej rehabilitacji prowadzi na terenie gminy Domaniewice jej ciocia Anna Wilk - była sołtys Domaniewic. O wsparcie akcji apelowała m.in. na ostatniej sesji Rady Gminy Domaniewice 29 stycznia. W zbiórkę pieniędzy włączyli się już sołtysi, radni, wójt Mirosław Redzisz i pracownicy urzędu. Anna Wilk podkreśla: - Dopóki jest nadzieja, liczy się każda pomoc. Zaczęło się od bólu głowy Marta Wiaderkiewicz urodziła się w lipcu 1993 roku. Dziś mieszka z rodzicami i młodszym bratem w bloku w Zgierzu, ale jej rodzina pochodzi z Domaniewic, dokąd planowali przeprowadzić się już latem 2009 r. Choroba dziewczynki zahamowała realizację tego zamierzenia. Z przeprowadzką do domu przy ulicy Szerokie Pole w Domaniewicach sama Marta wiązała wielkie nadzieje i plany. Jest bowiem wielką miłośniczką koni i zawsze marzyła, by w dorosłym życiu zająć pracą w stadninie. W czerwcu 2009 dziewczynka z bardzo dobrymi wynikami ukończyła gimnazjum w Zgierzu i dostała się do Technikum w Centrum Kształcenia Rolniczego w Zduńskiej Dąbrowie na wymarzony kierunek - hodowlę koni. Nauki jednak we wrześniu już rozpocząć nie mogła. Jej nazwisko cały czas figuruje na liście uczniów. W święto Bożego Ciała 11 czerwca 2009 Marta odwiedziła koleżankę, u której miała przenocować, ale wieczorem pojawiła się z powrotem w domu skarżąc się na silny ból głowy. Od tego momentu wszystko zaczęło toczyć się ekspresowo: środki przeciwbólowe nie przyniosły ulgi, do bólu głowy doszły wymioty i utrata przytomności. Rodzina wezwała pogotowie. Dziewczynka najpierw trafiła do Instytutu Pediatrii na Sporną do Łodzi, skąd już w stanie ciężkim przetransportowano ją do Centrum Zdrowia Matki Polki. Tam po szeregu badań specjaliści z zakresu neurochirurgii postawili diagnozę - guz mózgu okolicy nadsiodłowej. W ciągu kilku dni nastolatka przeszła szereg zabiegów operacyjnych: usunięcie guza, usunięcie krwiaka przymózgowego, który powstał w miejscu guza, replastykę kości czaszki. Ze szpitala wypisano ją 1 października w stanie wymagającym stałej opieki. Od operacji dziewczynka nie nawiązuje kontaktów ze światem zewnętrznym, nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych. Wiadomo, że choroba znacznie utrudniła jej odbieranie bodźców wzrokowych i słuchowych. Rokowania są niepewne, ale rodzina nie traci nadziei i ogromnym wysiłkiem walczy o jej powrót do zdrowia. Potrzeba długiej rehabilitacji Od momentu powrotu Marty do domu, opiekę nad nią przejęła mama Agnieszka, która musiała zrezygnować z pracy zawodowej. Czteroosobową rodzinę utrzymuje tylko ojciec, a wydatki na samą pielęgnację są znaczne. W drugiej połowie 2009 roku uzyskanie bezpłatnej rehabilitacji z Narodowego Funduszu Zdrowia graniczyło z cudem, a na prywatną, na dłuższą metę, Wiaderkiewiczów po prostu nie stać. Tymczasem Marta wymaga długotrwałej rehabilitacji. Teraz trzy razy dziennie ćwiczy z nią mama, która nauczyła się przeprowadzać gimnastykę mięśni, aby zapobiegać ich bolesnym przykurczom. Rodzice chwytają się każdej nadziei, korzystają z konsultacji wielu specjalistów. O pomoc zwrócili się m.in. do marszałka województwa łódzkiego. Marta znajduje się pod opieką fundacji Gajusz, która prowadzi m.in. domowe hospicjum dla dzieci. W grudniu 2009 szkolne koleżanki i koledzy Marty ze Zgierza zorganizowali koncert, z którego dochód przekazano m.in. na zakup materaca przeciwodleżynowego. Organizację koncertu w Domaniewicach z udziałem artystów, którzy zgodziliby się zagrać charytatywnie planuje w najbliższych miesiącach ciocia Marty - Anna Wilk.