Kibice Łódzkiego Klubu Sportowego sympatyzujący z Resovią wdarli się, wbrew zakazowi, na stadion przy ul. Żwirki. Służby porządkowe nie opanowały tłumu, który wyłamał bramę i zasiadł na trybunach. Kibice przyjechali do Piotrkowa na spotkanie drugiej ligi Concordii z Resovią. - To był moment, kilkanaście osób chwyciło za bramę, puściła kłódka i pięciuset kibiców z Łodzi znalazło się w obiekcie. Część z nich wbiegła na płytę boiska, część z nich zatrzymała się na koronie stadionu. Agencja ochrony w sile 22 osób nie była w stanie opanować tej sytuacji - relacjonuje Dariusz Sitarz - kierownik bezpieczeństwa. W tym momencie Kazimierz Chrzanowski, delegat Polskiego Związku Piłki Nożnej, nakazał rozgrzewającym się drużynom opuszczenie boiska i zejście do szatni. W pewnym momencie wydawało się, że spotkanie nie dojdzie do skutku. Delegat, po długich naradach z prezesem Concordii Dariuszem Dzwonnikiem i wiceprezydentem miasta Andrzejem Kacperkiem, zdecydował jednak o tym, że drużyny wybiegną na murawę. - Przyznam szczerze, że to ryzykowna decyzja. Jedna z najtrudniejszych w moim życiu. Działam w piłce kilkadziesiąt lat i nie przypominam sobie takiego zdarzenia. Mam nadzieję jednak, że kibice dotrzymają słowa i nie dojdzie do żadnych zamieszek. Wybraliśmy mniejsze zło - tłumaczył swoje postanowienie Chrzanowski. - Boję się o ten mecz. Ci kibice nie zostali nawet zrewidowani przez policję. Mogą mieć przy sobie wszystko: butelki, race, petardy. Działania policjantów, moim zdaniem, pozostawiały wiele do życzenia. Policja odjechała spod bramy. Wystarczyło stanąć przed bramą i nie doszłoby do tego wtargnięcia - mówił zdenerwowany prezes Concordii. Michał Ostafijczuk