Większościowe udziały w spółce ma miasto, ale przedsiębiorcy zainwestowali swoje pieniądze w budowę pomieszczeń. Ponieważ miasto nie spłacało kredytu, lokale zajął bank. Wczoraj miasto przedstawiło protestującym pomysły na rozwiązanie problemu. Po pierwsze - spółka Prosir miałaby poręczyć za lokale przedsiębiorców swoim majątkiem. Po drugie - spółka mogłaby sprzedać lokale, a kupujący miałby się rozliczyć z przedsiębiorcami. Oba te pomysły zostały odrzucone. - Nas interesuje wyłącznie jedno rozwiązanie - pismo z banku zwalniające nasz lokal z hipoteki - mówią przedsiębiorcy. Dlatego pozostaną w urzędzie przez cały weekend. Śpią na rozłożonych w holu materacach, mają kajdanki i łańcuch. Ich desperacja jest uzasadniona, ponieważ każdy z nich wpłacił od kilkudziesięciu do kilkuset zł i z taką stratą musieliby się liczyć. Spółka Prosir, główny sprawca tego zamieszania, to przede wszystkim udziały miasta. Tylko 4 procent udziałów ma w niej znajomy prezydenta, przedsiębiorca, który zresztą pełni funkcję prezesa i jednoosobowego zarządu.