Nastolatek trafił do szpitala dzień po zdarzeniu, bowiem ani on, ani nikt z dorosłych nie wezwał natychmiast pogotowia ratunkowego. Jego matka w chwili zdarzenia była nietrzeźwa, ojca nie było w domu - poinformowała w poniedziałek policja. Policję o zdarzeniu poinformowało pogotowie ratunkowe w Opocznie. Gdy w domu nastolatka zjawili się policjanci, zastali nietrzeźwą matkę z młodszym synem. Jak ustalono, dzień wcześniej 15-latek wraz z pięcioma kolegami w wieku od 12 do 15 lat bawili się w stojącym na podwórku wagonie kolejowym. Znaleźli w nim butelkę z nieznaną cieczą. Jeden z nich wylał zawartość na ziemię, oblewając przy tym nogawkę spodni 15-latka. Później jedno z dzieci rzuciło zapaloną zapałkę. - Niestety, substancja ta okazała się materiałem łatwopalnym. 15-latek zaczął przygaszać ogień nogą, ale płomień szybko zajął ubranie chłopca. Dziecko doznało poparzeń ciała. Nikt z dorosłych, jak też i sam chłopiec, nie wezwał natychmiast pogotowia ratunkowego - powiedziała rzeczniczka opoczyńskiej policji Barbara Stępień. Policja ustaliła, że matka nastolatka w chwili zdarzenia była nietrzeźwa, a ojciec był wówczas w pracy. Babcia też nie wezwała natychmiast pogotowia, ponieważ nie miała telefonu. Starsza kobieta postanowiła poczekać na powrót z pracy ojca chłopca. - Pomoc medyczna została udzielona poparzonemu dziecku dopiero dzień później, po powrocie z pracy ojca nastolatka. Chłopiec trafił do szpitala w Bełchatowie - dodała policjantka. Postępowanie ma wykazać, czy doszło w tej sprawie do zaniedbań ze strony dorosłych opiekunów nastolatka.