Pielęgniarki zamierzają od poniedziałku przedłużać protest o dwie godziny. "W takim wypadku w środę pacjenci nie będą już mieli opieki przez osiem godzin. W związku z tym jestem przygotowany do zamknięcia w środę części szpitala" - powiedział dyrektor placówki Jerzy Filipecki. Zdaniem dyrektora na realizację postulatów pielęgniarek potrzeba ponad 3 mln. zł. "Takich pieniędzy nie ma. Jeżeli przyjąłbym warunki pielęgniarek, to byłoby to równoznaczne z likwidacją szpitala" - dodał Filipecki. Biorąca udział w negocjacjach przedstawicielka związku zawodowego pielęgniarek i położnych Maria Dacz uważa, że zapowiedzi dyrektora są próbą zastraszenia protestujących. "Do stycznia pensję zasadnicze pielęgniarek w naszym szpitalu wynosiły 1150-1300 zł. W styczniu otrzymałyśmy 150 zł podwyżki. Cały czas mówiłyśmy jednak, że ta kwota nas nie satysfakcjonuje. Nie może tak być, że szpital utrzymuje się dzięki naszym niskim pensjom. W czasie strajków lekarzy dyrektor nie straszył zamknięciem placówki, chociaż z tego powodu ponosiła ona ogromne straty finansowe. Przyznał też lekarzom dużo wyższe podwyżki - powiedziała Dacz.