Żal, smutek i samotność? Niekoniecznie. O tym, jak wygląda życie mieszkańców piotrkowskiego Domu Pomocy Społecznej, o ich radościach i smutkach, wspomnieniach oraz o tym, dlaczego tak trudne są wigilie Bożego Narodzenia, opowiadają mieszkańcy DPS przy ul. Żwirki oraz dyrekcja placówki. Bo boją się samotności W Domu Pomocy Społecznej przy ul. Żwirki w Piotrkowie przebywa 101 mieszkańców. Znaleźli się tutaj z różnych powodów. Niektórzy sami się tu zgłosili, bojąc się samotności, innych przywiozła rodzina, która - zmuszona sytuacją - musiała oddać bliskiego pod opiekę obcych. Każdy mieszkaniec to osobna historia. Nierzadko smutna i ponura. Ale... niekoniecznie. Są i tacy, którzy nie poddają się złym emocjom. Czasem odkrywają tu swoje talenty. Pan Marek w DPS-ie mieszka już od dwunastu lat. Jest chory. Ma niedowład lewej strony ciała. Twierdzi, że to po pobiciu. Porusza się o kulach, ale nie jest to dla niego problem. Kiedyś mieszkał z siostrą w małym mieszkanku. Było ciasno i tam miewał momenty kryzysowe. Tutaj jest inaczej. - Jest mi tu bardzo dobrze. Mam tu dobrą opiekę i nawet znalazłem przyjaciół. Rodzina? Mam jedną siostrę, która czasem mnie odwiedza i córkę. Córka nie przyjeżdża. Rzadko. Raz była i rozmawialiśmy w parku. Wiem, że ma trudne życie. Źle trafiła. Z czwórką dzieci jest jej ciężko. Jak mnie odwiedziła, to cieszyłem się bardzo. Kiedyś miałem żonę, ale miała innego. Musiałem odejść. Trudne momenty? Nie mam ich. Przyzwyczaiłem się i bardzo dobrze mi się tu mieszka. Jedyne, o czym teraz marzę, to kablówka. Bardzo lubię oglądać sport i mam nadzieję, że niedługo to będzie możliwe - opowiada pan Marek. Takich osób jak pan Marek jest tu wiele. Mają swoje pokoje, dobrą opiekę, znajomych i własne małe zainteresowania. Często ich losy są bardzo trudne. Tutaj odnajdują spokój, życzliwe im osoby i prowadzą nieskomplikowane życie. Mieszkańcy DPS-u trafiają tu z różnych powodów. - Czasem zwalniają mieszkanie dla wnuka lub dla innej bliskiej osoby. Niekiedy są starsi, schorowani i potrzebują całodobowej opieki, której nikt z najbliższych nie może im zaoferować. Najczęściej jednak boją się samotności. Dlatego do nas trafiają. Tutaj odnajdują to, czego nie mieli. Spokój, bezpieczeństwo, zainteresowanie, znajomych, czasem nowe pasje i całodobową opiekę - mówi Wioletta Bielawska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Piotrkowie. Oddam ojca w dobre ręce Mają dylematy, czują żal lub bardzo szybko przestają się interesować. Zachowania rodzin mieszkańców domu przy ul. Żwirki są bardzo różne. - Często bywa tak, że rodzina ma bardzo duże dylematy i zastanawia się, czy oddać bliskiego do takiej placówki jak nasza. Rodzina czasem ma większe rozterki niż osoba zainteresowana. Bliscy czują się winni i tylko długie rozmowy z nimi powodują, że są skłonni zmienić zdanie. Dla wielu taka decyzja jest bardzo trudna. Głównie dlatego, że w społeczeństwie nadal panuje stereotyp, że taki dom, jak nasz, to przytułek. Tutaj oddaje się niepotrzebnego człowieka. Zaprzeczam temu. Właśnie po to są takie domy i po to mają tak wysokie standardy, żeby osoby, które sobie nie radzą, odnalazły tu lepsze życie. Tutaj mają odpowiednią, całodobową opiekę, także lekarską, rehabilitację, terapię, personel dba o ich indywidualną dietę. Nawiązują tu przyjaźnie, czasem nawet rodzą się miłości - mówi Wioletta Bielawska. Tu można znaleźć miłość Doskonałym przykładem są Elżbieta i Jerzy. Poznali się na rehabilitacji. On - jak opowiada - zachorował, został odrzucony przez rodzinę i stracił sens życia. Ona nie porusza się samodzielnie od dwunastego roku życia. Szukała wsparcia. On rozwodnik, ona panna. Poznali się, pokochali i szybko podjęli decyzję, że chcą mieszkać razem i wziąć ślub. Wybrali DPS w Piotrkowie. - Zastanawialiśmy się, gdzie możemy zamieszkać, biorąc pod uwagę nasz stan zdrowia. Podjęliśmy decyzję i nie żałujemy - mówi Elżbieta. - Dajemy sobie wsparcie i to jest najważniejsze. We dwójkę jest dużo łatwiej żyć. Wstajemy rano i mamy się do kogo odezwać. Od kiedy mam żonę, wiem, że mam dla kogo żyć. To, że mamy siebie, pozwala nam przezwyciężyć smutki i ból fizyczny - mówi Jerzy. - Wspieramy się, ale między nami bywa różnie. Jak w każdym związku, jak w każdym małżeństwie są różne momenty - mówi Elżbieta. Sens ich życiu nadaje szereg pasji, które odkryli właśnie tutaj. Ona tworzy piękne dzieła z wełny i innych naturalnych produktów. Koszyczki <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wielkanoc,gsbi,4121" title="wielkanocne" target="_blank">wielkanocne</a> robione na szydełku czy obrazy z ziarenek kaszy, grochu czy ryżu. Uczestniczy w zajęciach teatralnych lub jeździ na wycieczki. On śpiewa w chórze "Bez nazwy", w miarę swoich możliwości uprawia sport, bierze udział w zawodach. - Żona ma wiele talentów. Jest aktywna. Ma dużo koleżanek i utrzymuje stałe kontakty z rodziną. Jej mama dzwoni do niej codziennie - mówi Jerzy. Są aktywni i starają się być optymistami. Jednak czasem przychodzi ból. Nie tylko ten fizyczny. - Przychodzą trudne momenty. U mnie to są wspomnienia. W życiu zaznałem wielu przykrości, mimo że starałem się bardzo. Nikt tego nie docenił, a myślałem, że będzie dobrze. Nie było - wspomina Jerzy. - Ja czasem tęsknię za domem rodzinnym, bo bardzo długo w nim mieszkałam i te relacje z rodziną były bardzo bliskie. Poza tym nie chodzę od dwunastego roku życia. Nie narzekam, ale czasem jest trudno - mówi Elżbieta. Dużo pracy i brak czasu - Zapewniamy mieszkańcom kreatywne spędzanie czasu i poświęcamy wiele uwagi. Czasem jednak jest trudno. Wielu mieszkańców nie potrafi się zaadaptować u nas. Najtrudniej jest ludziom przybyłym ze wsi. Przyzwyczajeni do swojej ławeczki, drzewka i dużej przestrzeni, nie czują się dobrze w naszym domu. Dla nas, pracowników, najtrudniej jest wtedy, gdy rodzina nie interesuje się bliską osobą. Tłumaczy się najczęściej dużą ilością pracy, brakiem czasu, odległością lub własnym stanem zdrowia. Wtedy kontaktujemy się z rodziną naszego mieszkańca i nakłaniamy do odwiedzin. Stosujemy różne metody. Czasem zawstydzamy, a innym razem szukamy pretekstów. Najgorsza jest <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wigilia,gsbi,1163" title="Wigilia" target="_blank">wigilia</a> Bożego Narodzenia. Bardzo rzadko zdarza się, że rodzina zabiera naszego podopiecznego na całe święta. Jeśli zabiera, to na 2, 3 godziny w wigilię. Inni nie mają tyle szczęścia. Widzimy, jak cierpią, bo chcieliby się podzielić opłatkiem z najbliższymi, a nie z dyrekcją, personelem czy nawet prezydentem miasta, który zawsze uczestniczy w naszej uroczystej kolacji. To dla nas bardzo trudne momenty - mówi dyrektor placówki. Nie jest łatwo też z innych powodów. Niektórzy mieszkańcy potrafią być bardzo złośliwi i utrudniać pracę personelowi. - Staramy się tak dobierać sąsiedztwo ludzi, by było jak najmniej sporów. Nie zawsze udaje się ich uniknąć, jak w każdej tego typu społeczności. Mieszkańcy nasi mają swoją radę mieszkańców i często zgłaszają skargi, mówią, co im się nie podoba. Czasem skarżą się, że zupa była za słona albo za twardy ogórek. Innym razem przeszkadza im, że ktoś zbyt głośno szura krzesłem na stołówce lub zbyt głośno słucha radia w pokoju. Złoszczą się na siebie z powodu gazet, które sobie podbierają - dodaje Wioletta Bielawska. Co rano cieszę się, że żyję Funkcjonowanie w DPS-owskim społeczeństwie i adaptacja w tym środowisku zależy głównie od charakteru poszczególnych mieszkańców i nastawienia do życia. Bywa, że osoby sprawne i w miarę zdrowe ciągle narzekają i nie są zadowolone z życia. Jest też odwrotnie. Są tu ludzie cierpiący, schorowani, a mimo to mają w sobie mnóstwo optymizmu. Taka jest właśnie Danuta. Zadbana, oczytana, z niezwykłym talentem dekoratorskim i bardzo aktywna. Czyta, ogląda nowości filmowe, słucha Mozarta, a - jak sama twierdzi - dla ćwiczenia umysłu rozwiązuje krzyżówki i stawia sobie pasjansa. Do Piotrkowa przyjechała z Warszawy 8 lat temu. Miała dwóch mężów i mnóstwo znajomych. Dziś już nikt do niej nie przyjeżdża. Nie jest to jednak dla niej problem. Twierdzi, że sama wyszukuje sobie powody do radości. - W Warszawie miałam dom, pięknie urządzony, pełen obrazów, luster i antycznych mebli. Miałam ogród, w którym rosły magnolie. Sprzedałam go, bo z czasem było mi coraz trudniej. Trafiłam do Piotrkowa przez przypadek. Przeczytałam ogłoszenie o zamianie mieszkania. Zgodziłam się, jednak po pewnym czasie znalazłam się tu, bo trudno mi było samej zadbać o mieszkanie - mówi Danuta. Zapytana o najmilsze momenty, odpowiada bez namysłu - poranki. - Wstaję rano i cieszę się, że jeszcze żyję. Cieszy mnie ładna <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tagi-pogoda,tId,93486" title="pogoda" target="_blank">pogoda</a>, śpiewające ptaki, kwitnące drzewa. Trzeba sobie wyszukiwać drobiazgi, z których można się cieszyć. Trudnych momentów nie mam, bo wszystkie moje potrzeby są tu zaspokojone. Zawsze tęskniłam za spokojem i tutaj go mam. Czy wspomnienia mnie smucą? Nie. Profesor Kępiński uważa, że nie wolno oglądać się do tyłu, że trzeba żyć dniem dzisiejszym. Myśleć krótkimi etapami i planować, co zrobię dziś, co zrobię rano, w południe, wieczorem. Co ja dziś planuję? Dokończyć czytanie książki, zrobić małe pranie i zjeść przyjemny obiad - podsumowuje Danuta. Ewa Tarnowska