Tusk miał stwierdzić, że będzie opowiadał się za wcześniejszymi wyborami, jeśli rząd utraciłby większość w Sejmie. Jak "Wprost" ustalił w kilku źródłach w kierownictwie PO, Tusk przedstawił taką argumentację: Jeśli stracilibyśmy poparcie matematyczne, a w klubie postępowałaby erozja, to lepiej iść na wybory. Rząd nie może być zakładnikiem widzimisię posłów. Rozmówca tygodnika - członek Platformy - przekonuje: "Tusk nie chce wisieć na planktonie, a jak dojdzie do jakichś ruchów, to na listopadowym kongresie może ogłosić, że chce wyborów". Będzie koalicja z Millerem? "Gdyby doszło do utraty sejmowej większości, możliwa byłaby koalicja z Leszkiem Millerem" - podkreśla "Wprost". Jednak jak się okazuje, Tusk na posiedzeniu zarządu miał stwierdzić, że lider SLD w tej kadencji wcale się do niej nie kwapi. "Straszak skierowany do wewnątrz" Wywód Tuska o przyspieszonych wyborach to - zdaniem rozmówców tygodnika - "straszak skierowany do wewnątrz". "Premier zdaje sobie bowiem sprawę, że do wcześniejszych wyborów wcale nie byłoby mu łatwo doprowadzić. Musiałoby się na nie zgodzić w Sejmie aż 307 posłów, a z tym Tusk miałby prawdopodobnie największy kłopot. PiS-owi - jak przyznają politycy tej partii - dużo bardziej opłaca się czekać, na dalsze słabnięcie Platformy. A w samej PO mogłoby zabraknąć chętnych do poparcia wniosku o samorozwiązanie Sejmu - zwłaszcza wśród tych, którzy mają niewielkie szanse na kolejną kadencję przy spadających notowaniach" - pisze tygodnik.